budowa bloku marzenie podsumowanie

A gdzie podział się grudzień? Podsumowanie!

Ups! Święta, święta i… to już poniedziałek? W dzisiejszym wpisie o mieszkaniu, które się buduje, o pracy, która pochłania i o pewnych zmaganiach walki z czasem. Czego życzę sobie i Wam na Nowy Rok?

Mały spis treści:

  1. O domu, który się buduje i marzeniu, które być może się spełni
  2. O biznesie, który się tworzy, przekształca i przelicza.
  3. O ciągłej gonitwie, zmaganiami z brakiem czasu.

1.

Stoję na środku pokoju i patrzę. Jak tu poprzestawiać, aby choć odrobinę poczuć się jak u siebie? Przesuwam nie-swoją kanapę w inny kąt pokoju. Następnie szafkę, na której stoi telewizor. Bez wahania podejmuję decyzję, aby absolutnie nic z niej nie wyjmować. „Etam, dam radę” – motywuję siebie. Zaciskam zęby i wraz z telewizorem (bo i jego rzecz jasna nie zdejmuję, kusząc przy tym los, który jak się domyślacie – wywęszył swoją okazję) pcham na przeciwległą ścianę, trochę w prawo, trochę w lewo, w prawo, w lewo, bokiem, hop, jest. „No niech jej będzie” – odpuszcza los, przyglądając się opatrznie na dziewczynę ubraną w czarne dresowe spodnie, koszulkę z Myszką Mickey i włosami upchanymi w kok.
– Co dalej? – myślę sobie na głos.
Trochę odkurzam, trochę coś przecieram, w końcu już sama nie wiem co robię.

Czy rzeczywiście tam będzie mój dom?

– rozkminiam, zachowując twarde stanowisko niedowiarka. Niby budują, widzę zza okna, niby jakiś aneks jest podpisany i niby w tym 2019 mam zamieszkać tam Ja. Ja, mój facet i nasz syn. Nasze jestestwo.

W roku 2018 dosyć spontanicznie podjęliśmy decyzję że w 2019 zamieszkamy na swoim. Jakoś tak wyszło, że wyszliśmy na spacer i że skręciliśmy na pole, gdzie rosły (tu pauzuję, bo zapominam jak się nazywały te żółte kwiaty), w każdym razie wyglądało to tak:

podsumowanie 2018

Mała konsternacja, wymiana paru słów („o ja”) i oboje stwierdziliśmy, że moglibyśmy tu mieszkać. Lubię marzyć, jestem marzycielką, niepoprawną (czasem rzekłabym nawet, wkurwiającą) romantyczką, która jak dotąd była zameldowana pod adresem: Bańka Mydlana 1.
A tu takie coś, że niby na serio?

Zatem odnośnie podsumowania – w minionym 2018 zrobiliśmy coś dla przyszłych siebie, pełną mobilizację, misję jak ta lala – na ten rok (tu nadal nie wierzę, że będę musiała się zdecydować jaką chcę kanapę w salonie i że ta kanapa zostanie ze mną na dłużej i że będzie moją kanapą)
(ogólnie mam trochę problem z przyswojeniem wiadomości posiadania domu, od maleńkości przenosiłyśmy się z mamą z kąta w kąt, potem nawet jak się wyprowadziłam to błąkałam się między miastami w Polsce w poszukiwaniu… siebie samej)

Czyżbym miała stworzyć swoje miejsce?

 

2.

Stoję za barem i patrzę. Pięć stolików drewnianych i krzesła, na których siedziało już wielu gości. Drukuję paragon dla pani, która przed chwilą zamówiła dużą Capriciossę na wynos z dwoma sosami czosnkowymi. Marcin na chwilę odrywa się od laptopa, w którym to kalkuluje koszty związane z restrukturyzacją. Nowa sala, nowa kuchnia. Stoły, loże, lampy. Blat kuchenny, okap, piec przelotowy. Hydraulika, klimatyzacja – taka sytuacja. Lawiruje tak między jednym programem a drugim. W jednym tworzy logo, w drugim projektuje wygląd, w trzecim wylicza. Kilkanaście poodpalanych kart związanych z wołowiną, z systemem monitorowania, z tutorialami co, jak zrobić.
Każdego dnia wklepuje do Excela sprzedaż. Koszty tej sprzedaży. Każdą zakupioną bułkę tartą użytą do devolaya.

 

Stoję za tym barem, patrzę. Patrzę na niego, na te miejsce, na ludzi.
Jestem dumna, jestem niecierpliwa, jestem szczęśliwa, jestem zmęczona, jestem stęskniona, jestem podekscytowana.
W roku 2018 mieliśmy o wiele bardziej napięty grafik, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Dlatego piszę mniej, tworzę mniej, jestem mnie ogólnie wszędzie mniej, bo całą sobą jestem przy nim. On działa, a ja go popycham. Jestem przy nim, pomagam, słucham. Szanuję jego wiedzę i jego upór. I całą sobą wierzę, wierzę że się uda, że będzie ogień i że to, co robimy teraz, poświęcamy czas, poświęcamy uwagę, serce, mijamy się, życie towarzyskie odkładając na bok – walcząc o te minuty dla rodziny, wierzę że wrócę do tego tekstu, do tego czasu, do tego roku 2018 i 2019, który również w jakimś sensie będzie rokiem przetrwania i podziękuję Nam. Nam, Marcina rodzicom i przyjaciołom, za każde miłe słowo, za wsparcie, za wyrozumiałość.

Zatem odnośnie podsumowania – rok 2018 był rokiem pracy (tak jak to zapowiedziałam w poprzednim podsumowaniu) i cieszę się, że takim był. Niesamowicie nas to zahartowało, a przynajmniej mnie. Tego wrażliwca, tę hedonistkę, tę dziewczynę co uwielbia szybkie tempo życia, jak wszędzie jest jej pełno, jak ma napięty grafik do bólu. Tą która zaciekle była przekonana, że można wszystko, że da radę, że zdąży – jak na te wszystkie autobusy na które biegła.

3.

I wiecie co? W tym 2018 roku nie nadążyłam. Działo się tyle, że przestawałam nadążać. W jednym czasie rzuciłam pracę w swoim zawodzie, pożegnałam dział handlowy na rzecz pracy razem, dla siebie – na siebie, wyparzając talerze i wyrzucając resztki dań do śmietnika. Przed mamą ukrywałam to z dobre pół roku – jest z tego pokolenia które nie pojmuje takich rzeczy – że można wybrać inną drogę, niż umartwianie się w pracy, która nie daje satysfakcji. Potem biegłam na naukę jazdy, próbując ogarnąć działanie sprzęgła, gazu i skryptu ukrytego pod postacią znaków drogowych. Następnie oglądałam plan technologiczny swojego przyszłego mieszkania, które będzie nasze – jak ogarniemy kasę, rzecz jasna.
Czasu zrobiło się jakby, najlepiej to odda wyrażenie – w pizdu mniej. Stwierdziłam, że uczciwym będzie, jeżeli w tym poście podsumowującym rok 2018 dodam ten akapit.

brak czasu

Na początku bardzo zmagałam się z poczuciem ciągłego braku czasu. Czasami to akceptowałam, a czasami płakałam. Miałam wrażenie, że ciągle coś, kogoś zaniedbuje. Albo syna, albo przyjaciół, albo siebie. Albo byłam niespełniona, bo nie pisałam – a może powinnam pisać po nocy? Myślałam, potem padałam. Głupiałam. Jak to się stało? Bałam się że stracę przyjaciół, bo nie wychodzę, bo nie piszę, bo mnie gdzieś tam nie ma. Kończyliśmy pracę po 22, może gdzieś wyjdziemy? Pytałam Marcina, głodna randek, głodna wyjść razem, przerażona, że jak nie wyjdziemy to… To już sama nie wiem co. Płakałam. Czy Aleks mnie kocha? Stawiałam pytanie, nie wrzucając go do wora tych retorycznych. „Oczywiście że Cię kocha!” odpowiadała babcia z przekonaniem w głosie, które mnie jednak przekonać nie chciało. Bo ja się bałam.

Powiem Wam, że tych kredytów, tego kombinowania o kasę, tego ryzyka tak bardzo się nie bałam, jak tego czasu, z którym nie umiałam sobie poradzić. Czy ja zdążę? Czy ten autobus mi ucieknie? Czy mój czas przeminie?

I minęło go trochę, zanim się przekonałam, że jest dobrze. Że jest d o b r z e. Że przyjaciele nie uciekną, a jak uciekną to Ci co przyjaciółmi nie byli. Że miłość między mną a Marcinem się utrwala i jest silniejsza niż zwykle, a randek przed nami jest całe mnóstwo. Że to ja nadaje sens sytuacjom, że czasem wystarczy odpalić świeczkę, postawić winko i otworzyć umysł. Że Aleks mnie kocha – najmocniej – jak się nie przejmuję. Jak tę energię co wkładam w przejmowanie się przełożę na  budowanie trasy z klocków.

Po tych paru miesiącach w moim głosie w końcu pojawił się spokój. Pojawiła się miłość. Pojawiła się akceptacja. I przestałam się bać i płakać. Przestałam się ścigać – z samą sobą.

Angelina – nikogo nie stracisz. 
Nie trać czasu na strach.
Żyj.

Zatem, podsumowując.

W roku 2019 życzę sobie i Wam, wytrwałości. Wytrwałości w dążeniu do celów, ale przede wszystkim otworzenia swojego serca. Mniej strachu, mniej obaw. Jeżeli macie przepłakać – przepłaczcie, jeżeli potrzebujecie odetchnąć – odetchnijcie, jeżeli nie nadążacie – wyłączcie na chwile social media. To też jedna z takich toksycznych relacji, która czasem zakłóca. Notoryczne powiadomienia, reklamy, kolejna obniżka w renee, kolejna Asia na Bali, a tobie życie się wali.

A może się wcale nie wali. Może założyłaś złe okulary. Może całkiem fajna jest ta Twoja codzienność, niekoniecznie na zdjęciu na instagramie, facebooku, czy w relacji na innej platformie. Może nie ma co się porównywać. Może trzeba docenić.
Ja pragnę w roku 2019 doceniać.

No i przetrwać – jakby nie patrzeć. Czekają nas dwa remonty. 😀

Trzymajcie kciuki za Nas, a ja trzymam za Was!

PS. a gdzie podział się grudzień?
Też bym chciała wiedzieć Wąski… 

Szczera na dziś,
Angie

 

Jedna myśl na temat “A gdzie podział się grudzień? Podsumowanie!

  1. Mocno trzymam za Was kciuki! Żeby wszystko było tak, jak sobie to wymarzycie 🙂
    My też wróciliśmy do Polski w 2018, z UK, ja po 10 latach. Kupiliśmy mieszkanie, w październiku, ale tak szczerze do teraz niedowierzam, że naprawdę jest nasze. Remont trwa, zmierza ku końcowi i jak tam chodzę i patrzę, to powoli się przekonuje, że to na prawdę się dzieje 😀 Ale to jest jakiś kosmos, serio jakos nie ogarniam, że to jest moje, nasze. Może dotrze do mnie, jak już wniesiemy meble i się wprowadzę 😉

Dodaj komentarz