Niejedna niezapowiedziana kartkówka i byki popełniane na teście. Wkuwanie pewnych regułek i szukanie rozwiązań na gorąco. Macierzyństwo dało mi sporą lekcje życia i o tym w dzisiejszym poście. O funkcjonowaniu w nowym, innym świecie w którym nie zawsze wiem czego się spodziewać. Zapraszam!
Macierzyństwo i dorosłość
Duet ten trochę mnie zaskoczył. Nigdy nie zapomnę pewnego szkolenia na którym zlecono nam narysowanie siebie za 10 lat. Odstawałam od grupy – u mnie nie było domu z ogródkiem i szczęśliwej rodzinki. Nie miałam wybranych imion dla dzieci czy miasta w którym chce mieszkać. Ten typ stabilizacji nie był dla mnie. U mnie malowało się szaleństwo w połączeniu z samorealizacją. Ja chciałam próbować, ja chciałam piąć się ku górze, podróżować. Ja byłam tym buszującym w zbożu.
Aż tu nagle.
Aż tu nagle zostałam mamą i miałam stać się dorosła. Czy jestem dorosła? Tego nie wiem, ale mamą ewidentnie jestem. Karmię, przewijam, uczę i kocham. Amortyzuję ból i sklejam na twarz kawałki chrupek.
Tu na chwilę przystaję i na mojej twarzy pojawia się uśmiech malowany niedowierzaniem – jak to się stało, zadaję sobie pytanie. Pytanie, na które moje ironiczne Ja odpowiada bez zastanowienia, że przecież nie bez powodu na tym świecie jest antykoncepcja. (o tym jak nie zajść w ciążę żartobliwie pisałam na początku istnienia bloga – link tutaj) W każdym razie – nagle gdzieś się stałam mamą.
Formalnie byłam nią już od urodzenia Aleksa – w praktyce trwało to nieco dłużej.
Nauka życia na nowo
Człowiek uczy się całe życie – powiadają. Prawda, ale trochę bym to inaczej przedstawiła. Uczą człowieka jak ma żyć, uczy się ten człowiek, aż tu nagle pierdut. Jakby nie wiem – grasz w grę i wpadasz w jakąś dziurę na zupełnie inną plansze. Odtąd musisz używać innych klawiszy i innych taktyk niż dotychczas.
Trochę hardkor, prawda?
No trochę tak, ale… przyjmujemy wyzwanie i gramy dalej. Może i nie posiadałam specjalnych umiejętności, zdolności czy predyspozycji, ale nie pozostawało mi nic innego jak otworzyć się na nowe. Zatem.
Zatem czego się nauczyłam odkąd zostałam mamą?
1. Nauczyłam się kochać
Zacznę od tego, bo to był taki mocny krok. Ja kocham i kochałam Marcina, mojego chłopaka, miłością wręcz zaborczą. On był cały mój najmojszy i nie wiedziałam czy dam radę podzielić się tą miłością oraz czy jestem w stanie „wytworzyć” w sobie jeszcze więcej uczuć. Bałam się, przyznam szczerze. Nie było tak pstryk, hop – i już kocham. Ja tej miłości się uczyłam, ja tę inną macierzyńską miłość dopiero poznawałam.
Momentami popadałam w paranoje, gdy inne matki używały do bólu tagu #mojewszystko a ja… a ja kurde co.
A ja kurde z czasem zaczynałam rozumieć, że muszę w siebie uwierzyć, nie nakładać sztucznej presji – dać sercu działać w swoim tempie. Nie było to najłatwiejsze, bo do cierpliwych osób nie należę, ale na pewno zdrowsze niż „czy to już? a teraz? a jak nie teraz to kiedy? za ile? czy w ogóle?”
I wiecie, to tak jakoś nagle i jednocześnie to tak jakoś z czasem – pokochałam bardziej. Te jego 3 włoski na krzyż i paluszki takie ciekawe świata. Mocniej zapragnęłam jego towarzystwa i więcej radości czerpałam z tego kim ja się staje. Pełnoprawną mamą. Chyba sama potrzebowałam odrobinę czasu by to zaakceptować.
Nikt na internetach, w poradnikach nie był w stanie oszacować – kiedy go pokocham oraz jak tego dokonać. To byłam ja, Ja – moja Dzidzia i moja miłość, która płynęła własnym torem.
Miłość która tak wiele mi dała i tak wiele nam jeszcze może dać.
Miłość, która czasem męczy ale i mieni się w najpiękniejszych barwach.
2. Nauczyłam się działać na pełnych obrotach
Pierwsze szkolenie to było wstawanie w nocy i łączenie macierzyństwa z życiem, że tak powiem. ( 🙂 ) O dziwo, obyło się bez jakiegoś dramatu (ok przyznam się bez bicia, Aleks nie miał kolek – trafił nam się mały aniołek). I fakt, że potrafiłam osiągnąć zawrotną prędkość o godzinie 3 w nocy, pokonując bieg z przełajami i fakt również, że czasem przy obu zajętych rękach duży palec u stopy okazywał się nadzwyczaj przydatny. To prawda, ale właśnie to nauczyło mnie działać szybko. Działać szybko, działać szybciej. Reagować. Zmysły mocno wytężone, czujność załączona. Zaczęłam doceniać czas i jednocześnie lepiej planować. Po czym paść jak małe bobo o godzinie 20, czasem nawet w ciuchach i w wykręcanej pozie. Macierzyństwo wysysało/wysysa mnie z energii i potrafi równie mocno naładować. Nie wiem jak to możliwe, ale tak już po prostu jest. Zaczęło mi się dużo więcej chcieć (plus czasem nie miałam wyboru 😉 ).
3. Zrozumiałam czego chce od życia
Będąc brzuchatką bacznie obserwowałam inne mamuśki. Ni stąd ni zowąd, niektóre z nich zaraz po zapoznaniu się z macierzyństwem, po czasie poświęconemu brzdącowi zaczynały się spełniać. Odkrywały swoje pasje, powołania i robiły rzeczy na które wcześniej nie miały odwagi. Macierzyństwo potrafiło je tchnąć (i ostro kąpnąć).
I wiecie, że i w mojej głowie pojawiła się odpowiedź? Może to zbieg okoliczności, a może to ilość pytań egzystencjalnych które sobie zadawałam sprawiły, że odkryłam tę część Angeliny, którą bałam i wstydziłam się odkryć.
Między innymi założyłam bloga.
I nakreśliłam sobie dalsze cele.
To całkiem miłe uczucie. 🙂
4. Nabrałam dystansu do świata
Tak przy okazji. Wzięłam na wytchnienie – w moim życiu już nie było miejsca na przejmowaniem się kto i co powie na to że ja coś tam. Zbyt wielką część energii poświęcałam własnemu dziecku, by przejmować się innymi, często obcymi bądź nie związanymi z moim życiem ludźmi.
To ważna dla mnie nauka, gdyż sami nawet nie zdajemy sobie sprawy ile energii życiowej mogą wyciągnąć od nas osoby trzecie.
5. Nauczyłam się prosić
Proszenie się o pomoc mylnie współgra z nadszarpnięciem się dumy. Ja też byłam typową Zosią-Samosią i dopiero w ostateczności, z gorzkim żalem i odciśniętym piętnem porażki zgłaszałam się do kogoś o pomoc. No debil. Przecież w życiu nie chodzi o to, by robić sobie jak koń pod górę i obgryzać ściany ze złości tylko żeby się wspierać – z każdej strony.
No dobra, nie zachwalajmy tak – nadal się uczę proszenia o pomoc, o wyrozumiałość, ale zdecydowanie idzie mi to lepiej niż na początku i nie mam już tak strasznych wyrzutów sumienia.
6. Nauczyłam się kombinować (jeszcze bardziej)
O mater boska, poziom macierzyńskiej kreatywności potrafi sięgnąć zenitu, jeżeli chodzi o zapanowaniem nad ładem i harmonią w domu. Patenty, strategie i wszelkiego rodzaju plany A, B i C. Wszystko po to by zawładnąć światem i widzieć uśmiech na twarzy domowników.
Gdyby nie to, że my kobiety jesteśmy emocjonalne, byłybyśmy świetnymi strategami na wojnie. 😀
7. Uczę się na bieżąco
Na każdym etapie macierzyństwa uczę się czegoś nowego i wchodzę na inny level. Czasami mogę sobie pozwolić na więcej, a czasem muszę się ugryźć w język. Czasami muszę z czegoś zrezygnować na poczet innych spraw, a czasami zaszaleć – co by tu nie zwariować. Uczę się w tym wszystkim jak zachować siebie, jak być dobrym człowiekiem i dobrą mamą. Jak akceptować trudne sytuacje oraz reagować. Dojrzewam, rozkwitam na swój sposób – jako kobieta i jako matka.
I na początku, jak to przed lekcjami i sprawdzaniem pracy domowej, się boczyłam. Trochę czułam przymus do tej nauki, trochę nie wierzyłam w siebie, że mogę być dobrą uczennicą. Aż… aż okazało się że nie jestem taka zła. Że nawet sobie dobrze radzę, że czasem popełnię gafę, ale szybko biorę się za poprawkę i nim się spostrzegłam, okazało się że się uczę – uczę się życia. I czerpię z niego więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
A Ty czego się nauczyłaś, na szkoleniu zwanym macierzyństwem?
PS. Jeżeli podoba Ci się ten wpis (tak no… oceniasz wyżej niż 3/10) to będzie mi turbo miło jeżeli za pośrednictwem magicznych klawiszy, myszki bądź innych super funkcji w Twoim laptopie/telefonie wciśniesz przycisk – lubię to/udostępnij. A jak zostawisz komentarz to już w ogóle!
PS2. Dziękuję za Twoją obecność, mam nadzieję że miło Ci się czytało.
Pozdrawiam,
Angie
Czytam Twoje wpisy i widzę jakby swoje myśli przelane na papier. Ja nie umiem sklecić dwóch zdań z sensem, a gdzie tu jeszcze opisać swoje myśli, kiedy ich w głowie jest milion. Szacun :p Jesteś super inspiracją i dzięki Tobie sama układam sobie w bani jak to wszystko ogarnąć i jak czuć się dobrze w swojej skórze jako mama i żona. Dobry miałaś pomysł z tym blogiem 🙂 I powiedz jak to możliwe żeby być super odpowiedzialną i mądrą mamą jednocześnie będąc takim deklem 😀