Już na samym wstępie zaspojleruję Wam, że Tak – warto. Warto czasem spakować manatki, podnieść swoje 4 litery i dopisać nową kartę do swojego życiorysu. A kiedy, jak i dlaczego – o tym w dzisiejszym wpisie, zapraszam!
[fb_button]
Wyprowadzki? Czas start!
Jeżeli ktoś z Was śledzi mojego bloga, instagram czy może jakimś cudem rzuciły Wam się w oczy ostatnie wpisy to koleżanka-autorka tego bloga, lat na oko plus dwadzieścia, kilogramów trochę więcej – zawinęła kitę z UK do Polski.
W tym wpisie napisałam dlaczego KLIK
A w tym pierwsze wrażenia PACH.
I pewnie ktoś z Was by pomyślał, a co gorsza się przestraszył – o Panie, Matko i Córko, o chryzantemy złociste w półlitrówce po czystej co to stoją na fortepianie, to ja się znikąd nie ruszam, to ja to na wyprowadzki jednak klnę.
Zacznijmy od tego, że z każdą przeprowadzką wiąże się jakaś nowa przygoda, nowy scenariusz. Bywa wręcz, że to może być uzależniające. Ja z tej całej radości poznawania nowych miejsc, kultur i tych wszystkich wyzwań, bodźców które działały na mój umysł w pewnym momencie chciałam, aby moje życie polegało na cyklicznym przemieszczaniu się.
Poprzeprowadzajmy się
Wiecie, pomieszkać trochę tu, trochę tam. Gdzieś po głowie chodzi Hiszpania, kiedyś tam, kiedyś. I faktycznie jak dotąd tak było. I gdzieś tam czuję dumę! Choć poniosłam wzloty i upadki, bo te z kolei są nieuniknione.
Np. Kraków.
Jestem Ustczanką i w moim organizmie płynie woda typowo morska. Gdybym mogła to na plaże chodziłabym codziennie – w ogóle mi się to nie nudzi. Nad morzem się relaksuję, nad morzem szaleję. Taki ze mnie wykręcony człowiek i morze. Aczkolwiek żądna przygód raz na spontanie postanowiłam – a poszukam pokoju do wynajęcia w Krakowie, a tak se machnę na wakacje (z dala od wszystkiego, wtedy 14h pociągiem)(jeżeli nikt nie wskoczył pod tory). I tak oto dosłownie w ten sam dzień po zaliczeniu (zajebiście mocno wierząc że zdam) z dwoma ciężkimi walizami wybrałam się w podróż.
A nie, poszłam jeszcze na melo w Sopocie, co by to się p0żegnać i zaspałam na pociąg. 🙂
Po drodze miałam jeszcze parę przesiadek, w tym Poznań w którym się zatrzymałam i zauroczyłam (co miało wpływ na decyzję rok później). Do Krakowa dotarłam dnia następnego. Mieszkałam koło Zakrzówka, jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech wpisze sobie BEZ KITU w google. Ja pikole, bajka. Jakby rąbek Chorwacji czy innego kraju ukryty w mieście.
Było pięknie. Jadłam truskawki spacerując po starym mieście, CV narozsyłałam, rozmowy jakieś miałam, znajomych poznawać zaczełam, ale… coś było nie tak. Trochę się mazgaiłam, trochę się zastanawiałam o co mi tak naprawdę chodziło z tą wyprowadzką, by po niespełna 2 tygodniach poczuć, że chcę wracać. Takie kłucie w sercu.
Trochę wstydziłam się przyznać przed znajomymi, że no… nie wypaliło. Uwielbiam Kraków, ale jak się okazało – zwiedzać i przyjeżdżać co jakiś czas. Najwyraźniej niekoniecznie samemu.
I miałam do wyboru: albo się dalej wstydzić i dusić (choć poziom smogu nie był wtedy tak wysoki), by coś na siłę udowodnić, albo po prostu wrócić, nie przejmując się co na to powie reszta świata. Tego szyderczego świata.
I jasne! Nie można się tak łatwo poddawać, ale robić coś wyraźnie wbrew sobie też nie. A ja tak czy srak czułam, że to jednak nie dla mnie. Nie tym razem, nie teraz. W Krakowie byłam kilka razy, ale w momencie przeprowadzki po raz pierwszy nie poczułam się szczęśliwa. Chciałam się jakoś przełamać, ale organizm się blokował.
„Dawaj do mnie” powiedziała koleżanka.
Poszłam, kupiłam bilet na następny dzień, szybko spakowałam manatki i wróciłam. To była dobra decyzja.
Trójmiasto
Jest zajebiste, co tu dużo mówić. Nie bez przyczyny ceny mieszkań podrożały, jak coraz większa populacja zorientowała się, jak kozacko tam się mieszka. Wyprowadzka tam to był strzał w dziesiątkę, przy czym to był mój okres studiów (gorąco zalecam młodym osobom ruszyć swój zadzior od ciepłego gniazdka rodziców, bo nie wiecie co tracicie) – także no. Wyimprezowałam się na maxa, nauczyłam życia – kurde. Człowiek musi rozdzielić hajs na wszystko, przy czym musi starczyć na jedzenie. I nauka była i ciężka praca i SOR i wspaniałe 3 lata, na które musiałabym poświęcić spokojnie ze dwa rozdziały książki, jak nie całą. Aż dziwne że się z tamtąd wyprowadziłam, a wyprowadziłam się… z ciekawości. I tu padło na wcześniej wspomniany Poznań.
Poznań
Który też mi się mega podobał. Miałam przeczucie, że mieszkając tam się zakocham (i faktycznie tak było). Mieszkałam krótko, bo 2 miesiące. Uczelka mi jakoś tak nie podeszła i poczułam ogromny przypływ adrenaliny, gdy miałam rzucić wszystko by wyprowadzić się jeszcze dalej – do Glasgow (żądna jeszcze większych przygód i miłości). Aczkolwiek podejrzewam że wakacji bym tam nie wytrzymała (tego też się bardzo obawiałam), ja po prostu potrzebuje tej słonej wody jak tlenu. Co nie zmienia faktu, że Poznań propsuję jako miasto do mieszkania zarówno rodzin, jak i studentów. Na pracę, na miejsca do spacerów, na dobre knajpy narzekać nie mogę (tylko kurde molek ten morza brak).
Glasgow
Uuuuu, tu już wiecie. Zagramanico. W każdym z poprzednich miast ogarnęłam już chawirę, ogarnęłam robotę i grono znajomych też było. Wsiąść w pociąg też można było w razie co, choć z Krakowa nad morze to jak wyprawa na inny kontynent. Pakując się musiałam pożegnać się z większością rzeczy. Wzięłam (NIE WIEM JAKIM CUDEM, NIE WIEM, PLX ANGELINA Z PRZESZŁOŚCI POWIEDZ JAK TO ZROBIŁAŚ, podaj namiary na tego dilera no) 1 walizkę. Słowem: JEDNĄ walizkę.
Nie wiem, nie rozumiem, chciałam jak w filmie. Pewnie dlatego.
No i tu już zderzenie z językiem, co było bardzo ciekawe. Czułam taką misję, lekki dreszczyk. Pozałatwiać ubezpieczenie, banki, skakanki. Ogarnąć miesięczny na autobus, wiedzieć gdzie wysiąść, gdzie wsiąść. Praca, życie, nauka. Podobnie jak w innych miejscach zamieszkania, tyle że zdana sama na siebie i tyle że godoli po angielsku, niekoniecznie zawsze zrozumiałym bo… to jednak Szkocja i to też co innego, uczyć się w szkole a po prostu używać języka. PS. Królowie oświaty, ogarnijcie pacynę z nauką języka angielskiego, bo system jest do dupy.
I teraz tak. Po cóż ja to przytoczyłam.
Po co te przeprowadzki?
Często-gęsto wyprowadzając się z miejsca na miejsce wierzyłam że COŚ się zmieni. No coś kurde musi, bo w końcu się wyprowadzam. Jednak ja wierzyłam, że zmieni się coś więcej. Ja usilnie chciałam siebie odkryć, chciałam wiedzieć czego ja cholera jasna chce od tego życia tak naprawdę.
Po sto razy zadawałam pytanie: „czego Ty chcesz”. Nie – co będzie fajnie brzmiało gdy się opowie znajomym, nie – co będzie dobrze się prezentowało w CV, mimo że pewnie pójdę w innym kierunku pracy i nie – zaspokoi ambicje np. mojej mamy (oj pewnie nie jedno z Was przeżyło na własnej skórze, co to znaczy zaspokajać czyjeś ambicje). Ja chciałam poznać swoje ambicje, chciałam poznać siebie, byłam takim buszującym w zbożu.
Przeprowadzki pomogły mi poznać siebie
Moje cele, marzenia, granice wytrzymałości.
Próbowałam. Bo warto próbować. Ja wychodzę z założenia, że jeżeli nie spróbujesz to się kurde – po prostu nie dowiesz. Tzn. nie mówię, że zaraz trzeba się koniecznie wyprowadzać na kraniec świata, ale… Od siedzenia i pierdzenia w stołek człowiek za dużo nie osiągnie. Też mnie to boli. Niestety jednak trzeba wstać, (wiem że to jest czasami jak Triatlon), przebyć drogę z łóżka do szafy, ale od tych 3 kroków może zacząć się niezła historia.
Lepsza lub gorsza. Z ręką na sercu przyznaję, że naprawdę nie żałuję żadnej złotówki wydanej na bilet, na wynajem chaty. Nie żałuję energii włożonej w pakowanie manatków, a trzeba trochę jej włożyć. Leciało przy tym czasami kilka bluzgów, łez i zwątpienia, ale no… próbowałam.
Wiadomka, że bywa różnie – ja np. w UK pierwsze pół roku super spędziłam, ale na dłuższą metę się tam nie odnalazłam. Natomiast na moje miejsce znajdzie się kilkanaście osób, którym się podoba! (Więc naprawdę nie można się sugerować pojedynczą wypowiedzią czy komentarzami Asiek i Basiek na fejsie). Nie bać się i na własnej skórze przeżyć, zdanie swoje wyrobić – ot co.
Przeprowadzka to czasem świetna okazja
Do rozpoczęcia nauki w innym mieście, do podjęcia pracy czy chociażby od uniezależnienia się od kogoś, np. rodzica. Gdy nadarza się okazja – czasami warto przemyśleć wszelkie za i przeciw. Jestem dość sporą przeciwniczką grzania jednego miejsca, jeżeli powiedzmy – nie czujemy się tam szczęśliwi, nie ma możliwości rozwoju czy coś innego daje się nam we znaki, że jednak myślimy o zmianie.
Przeprowadzka pozwala zdobyć doświadczenie
Może nie takie które wpiszesz w CV, choć kto wie – może starczy Ci jaj, machniesz aplikację na stanowisko i zdobędziesz spoko fuchę. Przecież kto zabroni Ci próbować – jak ktoś bliski to postaw mu kloca na wycieraczce przed pójściem do pracy.
Dobra, wiem że tak zrobiłby Jim Carrey (mój ulubiony aktor) w jakiejś komedii, ale wyobraźnia też potrafi dodać otuchy.
Ale wracając, no przeprowadzki dają przede wszystkim życiowe doświadczenie. Jak sobie radzić w danych sytuacjach, na kogo można liczyć, kto jest naszą oporą, za czym tęsknimy, do czego dążymy.
Ok, chyba że tylko ja tak rozkminiam życie.
Czasami się trafiają mega szanse! A może odłoży się na wymarzone mieszkanie albo rzuci wszystko i pokocha tego jedynego, a potem ma się z nim bobasa (znam takąntypiarkę). Pozna najlepszych przyjaciół, nową pasje.
Dla mnie przeprowadzka to taki bodziec do działania.
Przeprowadzka to nie wszystko
Ale sama zmiana miejsca zamieszkania to nie wszystko. To błędne myślenie, w które ja się czasem wtapiałam. Myślałam np. ooo wyjadę i zacznę uczyć się francuskiego.
Wtf.
A co to, siedząc na innym stołku nagle zacznę pierdzieć inaczej? (nie wiem czemu się uczepiłam tego pierdzenia, to taka przenośnia w razie co, NIE CHODZĘ I NIE PIERDZĘ, jakby ktoś nie ogarniał sarkazmu, A WIEM ŻE KURNA MOLEK TACY SĄ, gagatki).
To tak jak kupić odjechane najacze na siłownie wierząc, że pod ceną ukryte są jakieś turbodopalacze, które sprawią, że przebiegniemy pińcset kilometrów na bieżni wypalając cały tłuszcz gromadzony przez zeszłą jesień.
Obojętnie czy się przeprowadzamy czy nie, chcąc coś zmienić w swoim życiu nie możemy wierzyć, że nagle przejdziemy olśnienie. No może, może coś nam spadnie na łeb i zaczniemy działać, ale… trzeba się spiąć, żeby wyrobić te poślady.
Przeprowadzając się musiałam mieć jakiś plan, jakieś oszczędności, jakieś wyjście ewakuacyjne. Zebrać w sobie determinację i ruszyć. I ten cel. Zdrowo jest sobie wyznaczyć cel, a nie jakieś pojedyncze pierdnięcia które ulotnią się w powietrzu (ok serio z tym kończę!!!).
Szybciutko już kończąc, przedstawię Wam malusi przykład.
Przypadek osoby X i osoby Y
Osoba X chce się przeprowadzić z UK do Polski wierząc, że to odmieni jej stan, bo wiecie, tak jakoś trochę tęskni i już ma dosyć Londynu. Nie jest pewna, czy to jej miejsce, a Polskę nawet dobrze wspomina. No i po 4 tygodniach intensywnego rozmyślania – wraca.
Jest już w Polsce ponad miesiąc i kurde nie wie. Nie jest tak kolorowo jak było w jej głowie. Myślała, że wróci i nagle wszystko się odmieni. Ludzie wokół w magiczny sposób się pojawią… praca, no prace może znajdzie ale to zaraz. Pewnie i tak tyle nie zarobi. I te drogi, te drooogi, Ci kierowcy.
Osoba Y również chce się przeprowadzić do Polski. Też tęskni, też ma dosyć, Polskę dobrze wspomina, intensywnie myśli, wraca.
Stara się nastawić, że może zastać inny obraz. Znajomi będą mieć swoje obowiązki, pracę i niektóre wieczory również spędzi sama. Nie zawsze będzie chęć do ruszenia tyłka, bo to nawet naturalne (tak SE to tłumaczę)(te SE to tak specjalnie)(kto autorowi bloga zabroni). Cieszy się z każdej spotkanej osoby, rozsyła CV. Próbuje. Docenia pracę którą dostaje. Pisze, dzwoni do innych – powolutku zaczyna żyć.
I widzicie, chodzi tu o to, że dużo zależy od nastawienia i gotowości do działania. Tego czy zrobimy pierwszy krok, czy napiszemy do koleżanki której nie widzieliśmy przez ostatnie 2 lata.
Osoba X złudnie wierzyła, że jakoś to będzie, że się jakoś samo tak ułoży.
Osobę X i Y łączy jednak to, że obie są kowalami swojego losu, obie są za niego odpowiedzialne, obie jakoś na niego mogą wpłynąć. Tylko od nich zależy (no prawie tylko, toć życie różne płata figle), jak potoczy się ich życie.
Ja na przykład jestem osobą Y, jestem zdeterminowana by być szczęśliwą.
Tej samej determinacji życzę osobom zarówno przeprowadzającym się, jak i już mającym swój kąt.
Determinacji do szczęścia.
PS1. Są również osoby Z, które nie czują potrzeby się przeprowadzać i pewnie – jeżeli czujemy się dobrze we własnym kącie to ideolo! Oraz osoby powiedzmy W, które chcą wyjechać za pracą, nauką, ale mają trochę stresa… zatem odwagi! Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.
PS2. Jeżeli podobał Ci się ten wpis, to (oh tak, oooh tak, to ten moment kiedy autorka tekstu zastanawia się jak tu ładnie ubrać w słowa prośbę o udostępnienie, lajka czy inne jakieś takie), ale. No tak, jeżeli tak bez kitu Ci się podoba a znasz kogoś komu możesz to polecić to, to tego. Ten tego.
Także tego.
[fb_button]
Miłego i do następnego!
Angelina 🙂
na propsie
Hej 😉 Mam podobne doświadczenia, co Ty, też kilka razy się przeprowadzałam i zawsze czułam ten dreszczyk adrenaliny, jednak nigdy nie zdarzyło mi się zabrać ze sobą jednej torby ;D Ja też nie żałuję żadnej złotówki wydanej na bilety, mieszkania, bo doświadczenia i wspomnienia pozostały, a te są bezcenne. W tym roku, za ok. 2 miesiące czeka mnie przeprowadzka do Holandii i już nie mogę się doczekać. Ogarniają mnie te szalone emocje, radość, ciekawość, bardzo lubię, gdy towarzyszą mi te uczucia. Ps. Obserwuję Cię na Instagramie, na Twoim blogu jestem pierwszy raz, ale powiem Ci, że jesteś mega pozytywna 😉 Pozdrawiam 😉
kurcze! mega mi miło! To fakt, jest coś w tym przeprowadzaniu, też lubię te emocje (już po cichu myślę, gdie bym mogła w jakiejś niedalekiej ok, no może ciut dalszej, przyszłości się przeprowadzić :D). Tobie powodzenia z Holandią życzę! :*