Emocjonalna pułapka macierzyństwa – nie porównuj się

Dlaczego porównywanie się z innymi matkami jest do dupy? O moich życiowych perypetiach, o emocjonalnych wpadkach i pułapkach, które czają się za hasztagiem #mojewszystko. Dosyć obszerny post.


Spis treści

  1. Perypetie życiowe Angeliny
  2. Emocjonalna pułapka macierzyństwa – nie porównuj się
  3. Co zrobić, aby nie wpaść w emocjonalną pułapkę macierzyństwa?

emocjonalna pułapka macierzyństwa

Rozdział I

Perypetie życiowe Angeliny

Fartnęło mi się raz i wygrałam sesję w gazecie. Podekscytowana udałam się do Łodzi, zostawiając swoje młode pisklę pod pieczą ojca. Aleks miał wtedy 8 miesięcy, a ja od 8 miesięcy nie miałam okazji doświadczyć tak szalonych, daleko idących od macierzyństwa, wydarzeń.

mam tendencję do nienormalnych sytuacji

W listopadzie 2017 roku mieszkałam jeszcze przy Shettleston Road w Glasgow. Domyślacie się zatem, że czekała mnie nieco dłuższa podróż niż poklikiwanie w aplikacji Uber. Lot do Warszawy, przesiadki, autobusy, tramwaje i Google Maps na wagę złota. Wobec tego do opowieści dołącza mój odwieczny kompan zwany Losem, który wręcz nie potrafi odpuszczać takich okazji. Najpierw za sprawą pstryknięcia palcami obezwładnił internet w moim telefonie – co znacząco nie ułatwiło sprawy. Wylądowałam w Modlinie, który jak się pewnie orientujecie, jest nieco oddalony od warszawskiej Pragi. Chwilę /chwilę/ postałam w kolejce, pokręciłam się po lotnisku, po czym zdecydowałam się iść za ludźmi. Stwierdziłam, że i oni po godzinie 22 zechcą jak najszybciej dostać się do domu.

Okazało się, że jakaś część (nawet Warszawiaków) też szła tam gdzie inni – czyli po prostu zwartą ekipą szliśmy w ciemno. Na moje szczęście, Los z pewnością o to zadbał, średnia wieku wynosiła 60. Hasztag#czy tym, młoda panienko, dojadę do centrum, Hasztag# też chciałabym wiedzieć pani babciu.

Jakimś cudem wysiadłam (wysiedliśmy) dobrze. Po prostu Los nie chciał przedwcześnie kończyć swojej zabawy, wobec powyższego czekał na dalsze rozwinięcie sytuacji. Aby podkręcić atmosferę wyłączył mi telefon całkowicie.

Zatem wracając do lat 90′ – 00’s musiałam bazować na moich notatkach, które sporządziłam wcześniej. „A ty skubańcu, myślałeś że Cię nie znam? Że pojadę tak bez ubezpieczenia?’ szydziłam z Losu, wertując swoją podróżniczą ściągę. Na który autobus mam się udać, aby dotrzeć do miejsca docelowego. Kierowałam się do naszych znajomych, u których miałam się przenocować i wstać o 5 rano, aby złapać pociąg do Łodzi.

Nie wiem co mnie tchnęło, że zapytałam obcego przechodnia, jednego z dwóch który w okolicach 22-23 był akurat na dworcu, na którym wylądowałam. „Czy tędy dojadę na ulicę X – nie pamiętam nazwy” – zapytałam i w odpowiedzi usłyszałam przeciwieństwo tego, co miałam wyrysowane na kartce.

I stoję.

I myślę.

Telefon rozładowany.

Dobra, idę tak jak powiedział.

Czyli idę inaczej niż planowałam. Czyli Los ma ubaw. Cel osiągnięty, ale nadal… noc jest młoda, a Angelina zagubiona. Idę na przystanek. Obserwuje okolicę – ee, spokój. Nawet łobuzów nie ma, bo komu o tej porze chce się tu stać. Jest za zimno i być może za wcześnie na rabunki. Autobus teoretycznie mam mieć za parę minut. I za chwilę kolejny. Wspomnę raz jeszcze, że poszłam w inną stronę, czyli autobus z danym numerem zapisany w moim kajeciku podążał w innym kierunku, wobec powyższego musiałam zachować czujność i wsiąść w odpowiedni – z innym numerem. „Za kogo ty mnie masz?” prychnęłam do Losu i zasiadłam w dobrym autobusie. Dumna.

– No a jak dojdziesz z przystanku do miejsca, w którym masz nocować, skoro nigdy tam nie byłaś i nie masz dostępu do Google Maps i jest ciemno i nie ma ludzi, bo już warują pod kocami w tę listopadową noc? A, i jak coś, Twój telefon nie ma funkcji ładowania się w trudnych sytuacjach – wyszeptał mi romantycznym tonem Los do ucha.

Ok.

Siedzę.

I jadę.

Ja jebe.

No żesz w mordę jeża, motyla noga, kurza stopa jego mać. Czy to się kiedyś skończy? Dlaczego ja nie mogę normalnie – warczę sama do siebie i rozglądam się wokół.

W autobusie jest 70 parę miejsc siedzących. Zajęte są 3. Pan z Bliskiego Wschodu, jakiś inny Pan i dosyć młoda kobieta. Ende due rabe. Wstaję, biorę wdech i podchodzę na koniec autobusu, mijając dwóch mężczyzn.
– Mam takie nietypowe pytanie.

Dobrze zagaiłam. Z pewnością nie wzbudziłam podejrzeń u tej pani.

– Otóż rozładował mi się telefon, a pilnie potrzebuję zadzwonić, nie jestem stąd i… (tu pewnie opowiedziałabym jej historię swojego życia, jednakże zbliżałam się do przystanku na którym mam wysiąść). – Czy mogłabym od Pani zadzwonić?

Myślę, że wyglądałam dosyć wiarygodnie, choć w głosie moim słychać było małe zmieszanie. „Widocznie nigdy wcześniej nie kradła telefonu na Pradze w Warszawie” pomyślała kobieta i schowała swój nowiutki samsung, wyjmując z kieszeni dużo starszą wersję.

„Mądre zagranie” pomyślałam, prowadząc iście telepatyczną dyskusję z ową panią. Może i nie wypowiadałyśmy słów na głos, ale kobiety od lat posiadają niezwykle rozwinięty system komunikacji, polegający na odczytywaniu zaszyfrowanych sygnałów wydobywających się z duszy, ciała i niekiedy wkurwienia. I choć nie chciałam ukraść jej telefonu, to zyskała mój szacunek. Otóż obojętnie w jakiej sytuacji zachowała czujność, zwłaszcza że po mojej lewicy znajdowały się drzwi autobusu.

– Proszę podyktować numer.

Dzwonię. Och jakże podekscytowałam się na znajomy głos. Uratowana! U r a t o w a n a. W myślach oddaje swój taniec szczęścia przed nosem Losu. Angelina sama w Warszawie remix Oszukać przeznaczenie III.

Tu na chwilę przerywam i spoglądam na tytuł posta. Zajebiście że brzmi on „Emocjonalna pułapka macierzyństwa” i motywem przewodnim nie jest podróż, a porównywanie się z innymi. Niemniej jednak jeszcze trochę i dojadę do sedna.

Czujecie to napięcie? W każdym razie, fajnie jak ze mną jesteście, jedziemy dalej.

No i „nie byłabym sobą, gdybym była inna”. Jako że ostatnimi miesiącami byłam matką z krwi i kości, a może z samych kości i były też mdłości i radości i łzy i wszystko, pozostawiając tryb zwariowanej Angeliny na uśpieniu, to mega się cieszyłam. Mega się cieszyłam, że mogłam spotkać się z kimś, kto matką nie jest, a tematyka parentingu jest mu odległa.

Na drodze stanęła nam Żabka, sklep robiący furorę na osiedlowych blokowiskach. Cóż, nie wiem kto im dał koncesję, ale ktoś im dał i wśród różnych artykułów spożywczych można wpaść na minę, pod postacią Redsów i Desperadosów. Wystarczy podejść, wziąć do ręki i udać się do kasy.
Głos rozsądku wie że jest na przegranej pozycji. Wie też że muszę wstać o 5 rano, by dojechać, przeprawić się przez Łódź, w której nigdy nie byłam i dostać się na sesję, która zaczyna się o 7 30. Naiwne serce godzi się na dwa piwka, bo przecież ja dawno nic i czemu nie, a Los zaciera rękawy. Jeny, jak Los się cieszy – już dawno nie miał takiego reality show.

Jako że ja jestem gadułą i wpadłam na osobę, która również do cichych nie należy (pozdrawiam serdecznie) to ostatecznie, tutaj proszę o gromkie brawa, owacje, oskara i lepa w japę, ostatecznie i jednogłośnie stwierdziliśmy z Losem, że nie opłaca mi się iść spać. A bo jeszcze zaśpię niechcący. Tak, to jest właśnie Angelina. I uprzedzę Was, że nie byłam w stanie upojenia, a raczej w transie gadania. Mieszkając w Glasgow, nie utrzymując tam zbytnio kontaktów z ludźmi (jakoś nie umiałam), mając wszystkich przyjaciół w Polsce i będąc osobą niezwykle towarzyską, wpadłam w jakiś szalony trans! Ja  n i e  mogłam przestać gadać.

Wybiła piąta, Angelina w Taxify i w pociąg. Już z naładowanym telefonem, z pakietem internetowym i kubkiem kawy w ręku. Wsiadłam, zasnęłam i może Losowi zrobiło się głupio, bo wybudziłam się w odpowiednim momencie, mając jeszcze zapas czasu.

Tu pytanie… do Łodzian (dobrze prawię?) o co Wam chodzi z tym dworcem?

Toż kurna tak wielgachnego dworca to ja zagramanico nie widziała. I wychodzi ten bidny człowiek zza międzyrzecza i znowuż musi znaleźć tramwaj, którym dojedzie na ulicę pochodnio związaną z psami czy tam fabrykami. Kilometry przechodzi w prawo, w lewo, a za nim podejrzliwy stróż, który swym ciałem i duszą ma bronić dworca. Dworca, który domniemam w razie kataklizmu ma robić za Arkę.

Idę. Ludzi o godzinie 7 jest zdecydowanie więcej. Jakimś cudem znowu udaje mi się dobrze wsiąść, a i nawet wysiadam tam gdzie trzeba. Dostałam za coś opierdziel od Pana prowadzącego tramwaj, nie pamiętam już o co chodziło, chyba nie sprzedawał biletów. Spijam kawę.

Jestem punktualnie.

Właściwie to z dziewczyn jestem pierwsza. Challenge completed.

I wiecie co? Co ja Wam powiem? Że historia którą Wam przytoczyłam powyżej, gadanie pół nocy, gubienie się i igranie z Losem było dla mnie o wiele lepszym, fajniejszym przeżyciem niż ta cała sesja. Okazało się, że to w ogóle nie było dla mnie. A niby po to przemierzyłam całą tę trasę – by mnie uczesali, umalowali i zrobili paznokcie. By coś przeżyć. I pokazać moją japę na łamach kobiecego magazynu.

Poza mną były również 4 czy 5 innych mam, bardzo fajnych kobiet, które na moje nieszczęście gadały jedynie o dzieciach. A jedna to szczególnie. Myślałam sobie… „Booooooooooooże, skończ prawić o tym dzieciaku, zdechnę zaraz”. Tu pewnie urażę jakąś część moich czytelniczek, ale właśnie – dlaczego nie można porównywać się z innymi matkami?

Bo jesteśmy na innym etapie, jesteśmy innymi kobietami i mamy inne potrzeby. Ona potrzebowała mówić o swoim dziecku, starszym już od mojego, a ja potrzebowałam na ten moment od tego ochłonąć, wyrwać się z domu by mówić o włosach, o ciuchach, o marzeniach, a nie o pieluchach i przedszkolach.

Kocham być mamą. Kocham macierzyństwo. Teraz przynajmniej – na tym etapie. Na tamtym te macierzyństwo poznawałam. Byłam nim momentami zmęczona. Momentami podirytowana. Ekscesy i floresy.

mama no drama

No. W każdym razie byłam na tej sesji i… co ja będę Wam mydliła oczy. Zdychałam. Nie od zmęczenia czy kaca, a raczej od siedzenia. Nieruchomo. Pół dnia. Zdychałam jak malowali mi paznokcie 2 godziny, zdychałam jak malowali mi usta pół godziny (autentycznie dostałam palpitacji serca i Pani zapytała czy wszystko w porządku, po prostu jestem chorobliwie niecierpliwa i nie umiem tak usiedzieć w spokoju, bez odzywania się) i zdychałam oczekiwaniem od 7 do 14, aby o 15 zacząć sesję. Zdjęcia to była frajda. Ale fakt, że pomalowali mi brwi, których nigdy nie maluję, dokleili mi rzęsy, których nie doklejam, sprawił że czułam się dziwnie i cieszyłam, że mam to z głowy. A o sesji i gazecie, którą można kupić powiedziałam już ostatniego dnia, gdy zdejmowali ją z półek.

emocjonalna pułapka macierzyństwa

Co sobie teraz o mnie myślicie?

Ja myślę o sobie, że tamta Angelina chorobliwie potrzebowała wrażeń, bodźców i rozmowy. Rozumiem ją totalnie, rozumiem siebie. Mogłam wypaść lepiej. Była tam Maja Bohosiewicz, autorytet #instamatek, a ja co? Pstro. Byłam wystrzelona, nie umiałam już znaleźć w sobie słów. Nie czułam się tam na tyle komfortowo.

Nie mniej jednak, była to niezła przygoda, kolejna którą dopisuje do wspomnień. Moja japa była w gazecie. Zobaczyłam jak wygląda przygotowanie do takiej sesji (już po raz drugi) i zrozumiałam, że kompletnie mi się to nie podoba (po raz drugi), ale rozumiem że dla niektórych to relaks.

Fakt faktem – kochane kobiety, różnimy się od siebie.

No i właśnie…

emocjonalna pułapka macierzyństwa

Rozdział II

Emocjonalna pułapka macierzyństwa – nie porównuj się

Och jakże łatwo wpaść w tę pułapkę. Sytuacja wygląda następująco. Jesteś dziewczyną, kobietą, która w którymś momencie życia staje się matką. Rodzi dziecko, może dwa, może więcej, w każdym razie dołącza do pewnej społeczności. W dobie internetu określa się je mianem #instamatek, jednakże odkładając na chwilę smartfon i wirtualne życie, po prostu macie coś, co Was (w sumie to Nas) łączy – dzieci.

I najgorzej wypada początek. Początek, bo jesteś świeżakiem, bo szukasz spojlerów, bo podpatrujesz koleżanki. Jakie kupują pieluchy, jakim wózkiem wozi się ich niemowlę i jaki napis pojawia się na bodziaku. Czy nad łóżeczkiem masz wyhaftowane imię swojego syna, czy firma z której zamawiałaś należy do tych bardziej popularnych na insta, czy być może korzysta tylko z polskich materiałów. Udzielasz się w dyskusji odnośnie karmienia piersią, opisujesz swój poród uważając że był on zdecydowanie cięższy od reszty rodzących, czujesz oburzenie gdy ktoś uważa że gerbery to zło.

Jesteś zmęczona. Okej, wkurwiłaś się. Nie dospałaś, nie wyprałaś, oko podpuchnięte. Bierzesz wdech, jesteś matką, nie chcesz się denerwować. Inne się nie denerwują. Oglądasz ich życiowe portfolio pod hasztagiem #mojewszystko. Ładny portret Antosia z okazji 3 miesiący. Twój Szymek płacze. Antoś przesypia noce. Twój Szymek budzi się głodny. Albo spragniony. Albo go coś uwiera. Albo kolka. Mama Antosia wraca do formy. Ty jeszcze nie czujesz się na siłach.

Antoś na rok dostaje elektryczną furę, która gasi Twojego Forda. Mama Antosia nosi seksowną bieliznę. Ty…

Ty przestań.

Zdejmij gacie jak ma Ci to pomóc. Weź udział w wietrzeniu narodowym mamy ginekolog i przy okazji ochłoń.

Chciałabym, żeby choć jedna matka – jedna – przeczytała to na samym początku swojej rodzicielskiej przygody i zakumała fakt, że jej uczucia są w pełni normalne i to, że odczuwa czasem nerwy, stres, frustracje też są na miejscu.

Rozterki związane z uczuciami, z nowym członkiem rodziny – który jest Nowy. Nowy, po prostu. Nie było go tu wcześniej i Ty i On potrzebujecie się do siebie przyzwyczaić i poznać. Tak jak On nie wie, że masz całą górę niewyprasowanych rzeczy i działa Ci to na nerwy, tak Ty nie ogarnęłaś, że wkurza go skarpetka. Bo go nie znasz jeszcze na tyle dobrze!

Ja poznałam Aleksa dopiero jak pyknął mu rok z kawałkiem i teraz gdy dobija do dwóch wiosen zaczęliśmy się dogadywać, a moje serce i mózg wreszcie sobie odpuściły.

Kur_a brawo, myślę sobie. Zajebiście, że tyrałam się psychicznie przez rok czasu, jeżdżąc po sobie jak po macierzyńskiej szmacie (napiszę to dosadnie, bo i moje emocje były dosadne), bo mi do cholery nikt nie powiedział, że to okej że nie ogarniam uczuć.

A może po prostu byłam okropnie niecierpliwa i zazdrosna.

Wobec tego, niemalże świadomie, dołączyłam do emocjonalnej macierzyńskiej pułapki. Kisiłam w sobie uczucia, próbowałam grać że jest wszystko dobrze, że jest super, że w ogóle nie odstaję od reszty. Hasztag #mojewszystko

Rozdział III

Co zrobić aby nie wpaść w emocjonalną pułapkę macierzyństwa?

Na podium odpowiedzi na te pytanie postawiłabym:

* nie porównywanie się z innymi matkami

czego nie robić będąc matką
lubię wracać do tego selfie, jak i lubię wracać do postu – czego nie robić na urlopie macierzyńskim, zajrzyj jak przeczytasz ten wpis do końca

Warto podziękować grzecznie za ten wyścig, uśmiechnąć się i pójść w swoją stronę z godnością. Z szacunkiem dla swoich uczuć, swojego dziecka i swojego partnera, który miejmy nadzieje nie postrada zmysłów przy kolejnej fali kobiecych hormonów (pozdrawiam Cię Marcin!!!).

No walić, kto co ma i ile. Fajne, ładne, klik – serduszko, elo.

Jesteśmy mamami, jesteśmy kobietami i według biologii, jesteśmy homo sapiensami. Łączy nas to, że potrzebujemy zjeść, spać, wydalić z organizmu to co się strawiło. A dzieli nas życie – różnorodność doświadczeń. Uszanujmy to! Zaakceptujmy to co posiadają inni, to co posiadamy my, a jeżeli pragniemy czegoś więcej – no git babka, rozpisujemy plan działania z małą przerwę na urlop macierzyński.

A same wiecie jak on wygląda. 🙂 Różnie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Do cholery jasne, różnie. Wysłane różami różnie, bardziej pracowicie niż próżnie. Dlatego…

Punkt drugi:

*dajmy sobie czas

Jesus, nienawidze dawać sobie czasu, bo jestem homo sapiensem z gatunku niecierpliwców, które zdychają w warunkach okazywania cierpliwości, jednak aby przetrwać, aby ocalić te swoje istnienie i doczekać różowych lat, muszę.. muszę spiąć tyłek.

Wkurzałam się, że nie mam tyle czasu na samorozwój. Bo to kuźwa nie był czas na samorozwój i tyle. To był czas dla nas. Oczywiście zdrowym jest się oderwać czasem, poświęcić chwilę tylko dla siebie, ale nie warto nakładać sobie na łeb myśli, że mam macierzyński, jestem więcej na chacie, muszę prędko wymyślić szczepionkę na brak szczepionek. Teraz. Bo jak nie teraz to… teraz i koniec. Tak, właśnie teraz jak dziecko jest głodne – o! to idealny moment. facepalm

Miałyście tak?

Pewnie nie wszystkie, ale jakaś część z Was zna te uczucie. Pierdolca czy tam kolca w dupie.

I jak w pewnym momencie sobie odpuściłam – wyłączyłam sobie tę dziwną klepkę w głowie i zaktualizowałam system, odetchnęłam. Z ulgą.

„Wow!” pomyślałam, czyli jednak istnieje życie po drugiej stronie cierpliwości.

*udaj się do specjalisty

Czemu jest moda na panterkę, a nie ma jeszcze mody na chodzenie do specjalisty, który pomoże nam się uporać z uczuciami. Czemu w tych wszystkich dyskusjach na internetach mówi się o tym, że z dzieckiem powinno iść się do lekarza, do fizjoterapeuty, że powinno badać się sobie cycki regularnie, a nikt nie mówi, żeby zbadać sobie łeb – ambasadę emocjonalnych pułapek, rozterek życiowych i adres zameldowania wewnętrznego krytyka.

Nie wiem, ale jakbym miała poradzić coś przyszłej, obecnej, świeżo lub mniej świeżo upieczonej mamie, to żeby przeszła się do psychologa bądź psychiatry. Nie ma w tym nic ujmującego, a może znacząco poprawić jakość życia.

I ostatni podpunkt:

*szukanie ujścia emocji

Dla każdego coś innego – pieczenie, pisanie, czytanie. Aktywność fizyczna, sztuki walki, fotografia.

W moim przypadku lekarstwem okazał się ten blog, okazał się pamiętnik i chociażby bazgranie po kartkach czy notowanie w zaginionych plikach Wordu. Wylewałam uczucia na kartkę, by odetchnąć.

Warto też czasem zamknąć na chwilę ten rozdział. Spotkać się z nie-matką i uciąć sobie nie-macierzyńską pogawędkę.

Poza matką, jesteś też kobietą.

Okej, starczy już tego, bo nigdy nie skończę pisać.

Buziaki,
Angie

PS. Jeżeli dotrwałaś, jeżeli któryś rozdział przypadł Ci do gustu, bądź podoba Ci się mój styl pisania, będzie mi ogromnie miło jak zostawisz komentarz. Komentarz, który dla blogera jest swego rodzaju nagrodą, uznaniem za wkład i serce oddane w tekst.
A jeżeli uznajesz powyższy materiał za wartościowy – podziel się nim z koleżanką, inną potrzebującą pokrzepienia lub małego kopniaczka w tyłek, mamą.

Wspierajmy się kobietki. 🙂

Jedna myśl na temat “Emocjonalna pułapka macierzyństwa – nie porównuj się

  1. Przeczytałam punkt2 i 3. Jestem świeżo upieczoną mamą ale raczej introwertkiem niż ekstrawertykiem jak ty. Ale nadal mamą i kobietą więc to nas łączy. Burza hormonów i jazdy emocjonalne a szczególnie smutek, smutek z żalem i smutek z frustracją towarzyszyły mi prawie 2 miesiące i w zasadzie od paru dni dopiero zaczynam sobie mówić, że to normalne, że to minie, że czas szybko leci i żebym wrzuciła na luz. Że jak mój mąż czasem nie zje obiadu to trudno, nie zostawi mnie. Mam mało wsparcia i to też robi swoje ale zaczynam sobie przeprogramowywać (takie słowo chyba nie istnieje?) głowe. Nie należe do matek, które mają wychawtowane pół roku przed porodem imie dziecka nad łóżeczkiem, nie przywiązuje wagi do stylówki dziecka (moze jak bedzie wieksze to troche bardziej zwróce na to uwagę) nie wrzucam sobie na głowę tego wyścigu i nie robie idealnych zdjęć dziecku aby je wrzucić na ista z #mojewszystko , ale jednak czasem się łapie na tym, że te ista matki to pewnie i tak sobie lepiej radzą.. no i brakuje mi też wrażeń choć dopiero 3 miesiące niecałe jesten matką.. przyjemnie się Ciebie czyta a też lubię pisać, także zdobyłaś nową czytelniczkę. Pozdrawiam z południa Polski 🙂

Dodaj komentarz