Dzisiaj o byciu ekstrawertykiem i o tym, co zmienia macierzyństwo jeżeli chodzi o życie towarzyskie. Rzecz jasna, piszę ze swojego emocjonalno-pokręconego punktu widzenia. Herbata na stół, zapraszam do czytania.
Spis treści
- Krótki wstęp
- Studium przypadku – osoba towarzyska
- Co zmienia macierzyństwo, jeżeli chodzi o życie towarzyskie
- Czy osobie towarzyskiej ciężej w macierzyństwo?
1.
Dlaczego nie napisałam tego postu wcześniej… zastanawiam się przez krótką chwilę i analizuję w głowie. Jak typowa kobieta. Bęben maszyny losującej jest pusty, następuje zwolnienie blokady.
Byłam świeżakiem.
Czułam się dziwnie.
Mój dzień wyglądał inaczej.
Całkowicie inaczej.
W tych całych dziwotach nad małym stworzeniem, zachwytach nad wielkością stopy i dźwiękami jakie wydaje niemowlę, kitrała się gdzieś zawstydzona część mnie. I gdy tak piszę ten tekst zastanawiam się, ile jest takich mam, które wstydzą się swoich uczuć. Które być może sobie z nimi nie radzą, być może nie były na nie gotowe albo nie są pewne, czy to co czują jest normalne.
Może i dlatego piszę ten tekst – by sprawdzić, czy ja byłam normalna.
Wobec tego odkładam wstyd na bok. Zapominam o strachu przed ocenianiem (wszechobecnym w życiu i w internecie) i decyduję się pisać. O uczuciach. O swoich rozkminach. I o jakimś rozdarciu, z którym miałam okazję się spotkać. Może i dobrze jest czasem uwolnić swoje emocje.
#nofilteredneeded
2. Studium przypadku – osoba towarzyska
Jestem ekstrawertykiem z krwi i kości. Żywię się towarzystwem innych ludzi. Ich opowieściami, doświadczeniami, różnorodnością. Ich uśmiechem przede wszystkim. Uwielbiam go wywoływać. Uwielbiam rozśmieszać – wtedy kwitnę.
Ekstrawertyk :
- wypowiadają się szybko i głośno, często gubiąc główny wątek wypowiedzi; (tu stawiam ptaszka)
- cechują się dobrą krótkotrwałą pamięcią; (tu też)
- na podstawowym etapie nauczania osiągają wyższe wyniki od innych (pozostałych typów osobowości); (to też było)
- wydajność ich pracy wzrasta, jeśli czują się doceniani; (to wiadomo)
- są pewni siebie i zdecydowani; (w większości przypadków)
- utrzymują kontakt wzrokowy podczas rozmowy; (ptaszek)
- działają impulsywnie, często myślą dopiero po zrobieniu lub powiedzeniu czegoś; (pięć ptaszków)
- energię czerpią z możliwości pracy z ludźmi oraz z szybkiego i aktywnego tempa życia; (kolejne ptaszki)
- nie zawsze są w stanie kontrolować swoje zachowanie, tj. w sytuacjach nagłych, nerwowych mogą wpaść w histerię; (nie wiem, nie znam, robię tak w ciul często)
- wykazują się energią, która przekładana jest na aktywność fizyczną oraz tzw. aktywny wypoczynek; (nie umiem w siedzenie w miejscu)
- czasem odczuwają zmęczenie w związku z natłokiem spraw i zbyt intensywnym trybem życia; (hmm… cały klucz ptaków)
- często są przywódcami w grupie; (mogło się zdarzyć, aczkolwiek nie mnie oceniać)
- szybko zyskują znajomych wśród obcych ludzi; (cześć, pogadajmy, ptaszek)
- czują dyskomfort, gdy czas ich odpoczynku nieprzewidywalnie się wydłuża. (dostaje palpitacji serca, ptaszek z zawałem)
źródło: pierwsze co mi wyskoczyło w Google https://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/rozwoj-osobisty/ekstrawertyk-kim-jest-ten-typ-osobowosci-aa-u2g5-c1JF-81CV.html
Tak, to jest właśnie opis mnie. Pod każdym z tych punktów się podpisuję. Pod szybkim i aktywnym trybem życia, pod tym że jak odpoczywam – to też aktywnie, bo mnie kręci w tyłku i pod tym, że od tej intensywności czasem dostaje pierdolca i nie wiem co jest 5 – bo tyle sobie nawrzucałam na łeb.
Rozpisywałam i planowałam dni, zanim to było modne i zrobiono z tego zawód. Ja tak żyłam, bo wtedy czułam że żyje. Jak docisnę do grafiku pracę, naukę, wyjście ze znajomymi i 19379 przeprowadzek. I nawet jak się przeprowadzałam – to robiłam przystanki po Polsce i odwiedzałam znajomych.
Nie miałam problemu by kogoś zagadać. Przegadać. Rozśmieszyć. Nawet przestępce. Zostać dobrą koleżanką. Ale nie tego przestępcy, jak coś. Podać swoje serce na tacy. Usiąść przed grupką mniej i bardziej znajomych ludzi, opowiadając śmieszne sytuacje z mojego życia. Jak na przykład spotkałam przestępce i uszłam z życiem.
Znalezienie czasu – prowadząc intensywny i (jako, że wszystko przeżywam to) ekscytujący tryb życia – również nie stanowiło dla mnie wyzwania. Ja po prostu biegłam na autobus. Wrzucałam na siebie ciuchy, rysowałam kreskę na oku, w locie czytałam notatki i gdzieś jeszcze odbębniłam trening.
I nagle musiałam zwolnić.
Nagle zostałam… mamą.
Co to zmienia?
3. Co zmienia macierzyństwo jeżeli chodzi o życie towarzyskie?
Zabawne, bo ja na początku stwierdziłam, że za dużo nie zmieni. 🙂 Że ja dam radę! Że zdążę ze wszystkim! Tak jak zdążyłam dobiec na autobus oszukując wszelkie prawa fizyki.
…
Jakby… wiecie. Nie chciałam dopuścić do siebie faktu, że coś się może aż tak zmienić. Że z czegoś trzeba będzie zrezygnować (przynajmniej na jakiś czas) i coś mogę stracić.
Użyłam słowa stracić, bo w jakimś stopniu była to dla mnie strata, na którą ja się nie przygotowałam i być może nie byłam gotowa. I tak między nami, nie do końca chciałam być – cóż, gdyby to była życiowa kartkówka (a chyba była) to dałabym sobie okrągłe 0 punktów za brak podejścia do zadania.
Jako swoje wytłumaczenie, powiedzmy, usprawiedliwienie od opiekuna moich uczuć, powiem że byłam wygłodniała kontaktów. Rodziłam za granicą, w Szkocji, gdzie jak się okazało – kompletnie się nie odnalazłam. Nie mój czas, nie moje miejsce i ludzie nie rozumieli moich żartów.
tłumaczyć żarty [*] od tego chyba dostałam depresji
Tak czy siak, nie wiedziałam jak wygląda życie kobiety po narodzinach dziecka. Wśród najbliższych koleżanek żadna nie była jeszcze mamą. A poradniki… Większość poradników, do których podchodziłam w księgarni, działały mi na nerwy. „Piękny czas dla matki i dziecka” czytałam. Ja pierdziele. A czy nikt nie napisze, jak poukładać sobie myśli w głowie? Tylko walą pierdy na pierwszych stronach? Irytowałam się do siebie. Jak się otworzyć na te uczucia? Jak uporać się ze swoimi uczuciami?
Może osoby, które pisały te pierdniki, nie były ekstrawertykami. Wobec powyższego, postawiłam, jak to ja, na spontan. Damy radę, zapewniał Marcin.
I daliśmy radę. Ale bez załamania się nie obyło. (polecam stawiać realne oczekiwania :D)(tak bez kitu nie wymagać od siebie za dużo – dziecko uczy się podstaw życia, a rodzice wraz z tym dzieckiem życia na nowo)
Ale wracając (tak ten podpunkt ekstrawertyka, gubiącego wątek, to definitywnie ja).
Zmiany jakie nastąpiły w moim życiu towarzyskim
po pierwsze.
-
Wychodziłam rzadziej.
Mówiąc rzadziej, mam na myśli, sporadycznie. Pierwsze miesiące spędziliśmy na nauce siebie. Nauce w jedzenie, w przebieranie, w kąpiel, w spanie. Próbowałam odnaleźć się w życiu codziennym. Szło nam naprawdę nieźle. Rzecz jasna parę razy trafił mnie szlag jak co rusz musiałam coś przerywać, ale i do tego potrzebowałam przywyknąć. Walnąć łbem o ścianę, ok, skreśl to, wziąć oddech i czasem odpuścić.
Było bardzo intensywnie. Było rodzinnie. Jeździliśmy za miasto na spacery, co osobiście polecam, by robić sobie misje pod tytułem – pakuję cały majdan i chociażby się paliło, to mam zamiar iść w ładne miejsce zaczerpnąć oddechu. Nawet jak ma trwać to tylko parę minut to warto. Miło się potem wspomina takie różne dziwne misje.
po drugie
-
Wybierałam odpoczynek.
Ok. W moim przypadku aktywny wypoczynek, bo nie umiem w leżenie (jak już wspominałam wyżej). Urywałam się czasem na siłownię czy do kawiarni by popisać, pobyć sama ze swoimi myślami. Działało to na mnie prozdrowotnie. Właściwie to turbo mocno tego potrzebowałam.
***tu na chwilę mam refleksję, jak to ja***
Pisząc ten post nachodzi mnie kolejna myśl, że właściwie to na początku miałam lekki problem ze spotkaniami. Moje życie zmieniło się tak bardzo, ja się zmieniłam, że sama jeszcze nie potrafiłam tego ogarnąć i… potrzebowałam czasu. Czasu by móc to opowiedzieć, by nie bać się, nie wstydzić, uwierzyć. Możliwe też że priorytetowo potrzebowałam czasu dla samej siebie. (stąd to całe pisanie)
po trzecie
-
Docenione wychodne.
Niemniej jednak. Rzadziej, bo rzadziej – ale wychodziliśmy z Marcinem. Jak już wróciliśmy do Polski, gdzie mieliśmy (i mamy!) pomoc od dziadków (jednak taka pomoc jest naprawdę nieoceniona!) to nasza sytuacja się poprawiła i gdzieś w życiowym gąszczu, wychowywaniu i wirze pracy udało nam się czasem wyjść. I powiem Wam, że ja osobiście takie wyjścia traktowałam (i nadal traktuje) jak prawdziwe wydarzenie. Okazja by wyprasować ciuch, na oko nałożyć lepszy cień i podkręcić ten włos. No magia. Po takim zwolnieniu hamulców, podładowaniu się żartami, czy potupaniem nóżką człowiek wraca naładowany do życia. Zdecydowanie docenia się to bardziej. Może zabrzmię dziwnie, ale jestem lepszą matką gdy czasem zaszaleję (bez dziecka).
ale ten punkt też musi być, po czwarte
-
Onieśmielona wychodnym.
True story. Na początku tak było. Dziwnie. Dziwne uczucie. Czy ja powinnam. Czy mnie wypada. Przecież mam małe dziecko. Powinnam zamknąć oczy, zasłonić rolety i unikać czosnku. Młody żywi się mlekiem a ja ludzką, swoją własną krwią. Tak, to idealny macierzyński scenariusz. Nie wychodzić z domu. Zamknąć się w kabinie mlekiem i frustracją płynącą. I nie, nie chodzi o postawienie na równi macierzyństwa i frustracji, ale nie uwierzę, że komuś udało się ominąć ten dołek. I ja, ta towarzyska Angelina, również miałam problem z tymi uczuciami.
Właściwie to cała moja osobowość w tym wszystkim się pogubiła. Pojawiło się jakieś wewnętrzne rozdarcie.
Mówię Wam, rycie bani jak cholera. Brakowało mi chyba punktu w takim poradniku – idź na wychodne, zaszalej, Twoje dziecko przeżyje, a Ty nadal pozostaniesz normalną – a nie wyrodną matką.
po piąte
-
Poznanie prawdziwych przyjaciół
Jedni mówią, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Prawda – pokochali Ciebie, Twoją osobowość, a nie piniądz. Byli obok kiedy nie tylko było dobrze, ale i zdarzało się słabe 2/10. Inni mówią, że na studiach. Też prawda – przez kilka miesięcy dzielisz z nimi mieszkanie, jeden kibel, jedną lodówkę i jedną patelnię – jeżeli po tym wszystkim nie pozabijaliście siebie nawzajem to śmiało na Waszej szyi może zawisnąć naszyjnik best friends foreva (pozdrawiam Emkę, Schnappiego, Martę, Tosię, Dyzia)(oraz ludzi którzy pamiętają Super Zaspę). Od siebie dodam jednak, że prawdziwych przyjaciół poznaje się również wtedy, gdy zostaje się rodzicem. Nie odwracają się, nie wyliczają dni od poprzedniego spotkania czy telefonu. Na piedestał wskakuje zwykła wyrozumiałość, wsparcie, uśmiech, żart, cisza, telefon.
Po tym jak byłam taka włączona, gotowa jechać, zerwać się by spędzić z kimś czas, to bałam się (!), bałam się okropnie, że zaniedbam kontakty, że stracę ludzi, których lubią, że zniknę.
Tymczasem oni są. Dziękuję Wam ogromnie.
4. Czy osobie towarzyskiej ciężej w macierzyństwo?
Z marszu jakaś część mnie odpowiedziała, że Tak. Jednak po napisaniu tego postu, po tym jak poukładałam te myśli rozpisane na życiowych kartkach, dokonam pewnej korekty.
Tak, osobie towarzyskiej jest ciężej w macierzyństwo, ale na początku. Na początku, gdy spotka się z pewnymi ograniczeniami, gdy możliwe że sama poniekąd siebie trochę ograniczy, gdy będzie potrzebowała czasu by parę tych granic przekroczyć. Jest po prostu trudniej w planowanie i ciężej w spontan, który jak dotąd był na wyciągnięcie ręki.
Jednak gdy tak obserwuje siebie teraz, to wiecie co? Idzie mi całkiem dobrze. A kij! Dosłodzę sobie (skoro przed chwilą zjadłam czekoladowego muffinka, ups!). Idzie mi o wiele lepiej niż zakładałam. Wszystkie te moje cechy, które początkowo skakały i obijały się o siebie, nie wiedząc w którą stronę iść, teraz znalazły drogę. Okazało się, że mam w sobie olbrzymie pokłady energii i masę pomysłów na zabawy z dzieckiem. Gadam do niego jak najęta, a on gada do mnie. Rozśmieszam go, on rozśmiesza mnie.
Mówię mu: „wywalisz się na łeb” i odpowiada: „na łeb”.
Jakby… doszliśmy do etapu w którym jesteśmy przyjaciółmi i lubimy swoje towarzystwo. Przecież na to też potrzeba czasu. By się zaprzyjaźnić. Poznać.
Możliwe że ekstrawertykom ciężej jest zdecydować się na dziecko, na tę zmianę towarzystwa – niemniej jest to poważny krok w życiu, ogromne zmiany, przewartościowanie pewnych spraw, nagłe zwolnienie tempa by za chwilę gwałtownie przyspieszyć.
Najzabawniejsze jest to, że spodobał mi się ten rollercoaster. Na początku się bałam, nerwy podchodziły mi do gardła, a serce waliło jak szalone.
Teraz jadę bez trzymanki.
#lecones
A. No i zyskałam prawdziwego ziomka. 🙂
Psssssst.
PS. Zamysłem postu było dojście do etapu, w którym człowiek akceptuje siebie i swój temperament. Cieszę się, że w końcu mi się to udało i życzę Wam tego samego – akceptacji siebie. Bardzo to pomaga w funkcjonowaniu!
PS2. Jeżeli dotrwałaś, jeżeli któryś rozdział przypadł Ci do gustu, bądź podoba Ci się mój styl pisania, będzie mi ogromnie miło jak zostawisz komentarz. Komentarz, który dla blogera jest swego rodzaju nagrodą, uznaniem za wkład i serce oddane w tekst.
A jeżeli uznajesz powyższy materiał za wartościowy – podziel się nim z koleżanką. Ok, z kolegą też – nie będę taka seksistowska!
Buziaki,
Angie
Towarzyskiej to chyba właśnie nawet lepiej niż takiemu introwertykowi – w końcu zyskuje się Towarzysza na cale życie i to jeszcze jakiego 🙂