Dziś się czuję dobrze. Wczoraj czułam się dobrze. Miałam siłę, energię i zapał. Czyli potrafię czuć się dobrze, mimo tego że czułam się, jak się czułam. Jednak tego wszystkiego sobie nie zmyśliłam. Jednak jestem tylko człowiekiem.
Jednak nie jestem beznadziejna, leniwa, bez celu, bez sensu.
Jednak chyba mam depresję, chociaż całą sobą próbuję udawać że nie.
było tak dobrze
Bałam się tego nawrotu. Bałam się, bo było już tak dobrze. Było tak dobrze, że nawet uwierzyłam, że już chyba ją wyleczyłam. Przecież leczę. Przecież rozmawiam i odkrywam swoje karty przed terapeutką, przecież co ranek biorę seronil w ilości 2 tabletki. Czasem 3. Brałam też 4, wbrew zaleceniom, bo chciałam jak najszybciej dojść do siebie, ale pocałowałam skutki uboczne. Więc jednak biorę 2 lub 3.
No to co, no to już chyba dobrze? Już chyba okej, nie? Już mogę sobie żyć?
Niestety, wbrew mojej siły woli, wbrew zaprzeczeniom, wbrew staraniom, czułam jej oddech na swoich plecach. Za wszelką cenę nie chciałam się odwracać, próbowałam – jak zwykle – zatuszować, udawać że zaraz minie. Wyśpię się może i będzie dobrze. Może się po prostu użalam? myślałam.
Ale było coraz gorzej. kurwa
Bolało mnie ciało: bolał mnie kręgosłup, bolały mnie ręce, głowę miałam ciężką. Trudno było mi złapać oddech i zapanować nad swoją głową. Z każdą chwilą coraz bardziej.
nie mogłam sobie poradzić
Taka jest prawda. Jakkolwiek jestem silną, śmieszną, pozytywną, energiczną dziewczyną, to nie mogłam sobie poradzić. Możecie się domyślać, że walczyłam jak lwica, sama ze sobą, ale nie mogłam, po prostu nie mogłam. Ciało i głowa odmawiały mi posłuszeństwa. To Twój rychły koniec.
Co mam robić?
Co mam robić?!
Dzwonić na jakiś alarmowy numer?
Ktoś powie: „lol, ok, kumam że źle się czujesz, ale czemu na alarmowy numer?”
bo ukojenie dawała mi tylko jedna wizja
to było do tego stopnia.
PO CO O TYM MÓWIĘ?
Trochę dla siebie. Trochę też dlatego, że chce zapisać pewne obserwacje. Jest to taki mój proces leczenia. Nawrót był bolesny. Bolesny, bo też z tego powodu pewne osoby mi dowaliły. Może nie zdawały sobie sprawy z sytuacji, ale mimo to. Przeżyłam to bardzo mocno, przeżyłam to mocno, bo byłam osłabiona i nie miałam już siły na tę obronę.
Teraz jestem zła i pojawiła się we mnie niezgoda na takie traktowanie. Nie wstydzę się swojej słabości. Nie chcę i nie zamierzam się jej wstydzić. Poza tym – to nie słabość, to choroba. Ja tego sobie nie wybrałam, nie wymyśliłam.
A nawet jeśli byłabym osłabiona, jak każdy zwykły człowiek, to do tych słabości mam prawo. Mam prawo mieć czasem wyjebane na wszystko. Mogę czasem czuć się gorzej, jest to wpisane w życie, bez względu na charakter człowieka.
Teraz nadszedł ten lepszy czas, kiedy czuję się lepiej. Kiedy chcę się o siebie zatroszczyć, o swój komfort. Nie zamierzam udawać, że takich myśli nie mam, że zawsze czuje się extra. Nie zamierzam być naładowana energią od rana do wieczora z nadzieją, że tylko taką mnie zechcą, a takiej „słabej” to już nie.
Ja siebie takiej nie chce, ja z taką sobą nie wytrzymam. Udającą i ciągle wyciskającą z siebie siódme poty. W imię czego?!
Dziwnie to zabrzmi, ale może właśnie ten zjazd był mi potrzebny, aby móc to dostrzec. Może uda mi się wprowadzić kolejne zmiany w swoim życiu. Trzymam za siebie kciuki.