„Czy jestem w ciąży?(…) Na bank jestem w ciąży. (…) Nie no, teraz to już serio jestem w ciąży. (…) Czy to możliwe że jestem w ciąży? (…) Eee, wkręcam sobie…” I tak od tej ciąży coś na głowie ciąży. Nie wiem jak wy, ale ja łatwo potrafię wgrać sobie coś na głowę i zacząć w to wierzyć. Jak wyglądał mój początek 9 miesięcznej przygody? Zapraszam do lekturki.
Wakacje. Moje pierwsze wakacje których nie spędziłam w swoim ojczystym kraju, w swoim rodzinnym domu, dorabiając w jakiejś sezonowej pracy. Wiedziałam, że w końcu będę musiała się zmierzyć z tym, że nie będę grzała tyłka na swojej ukochanej plaży w Ustce. Jednak pobyt w Szkocji, gdzie okazało się że na wyspach wcale nie jest tak najgorzej z pogodą (serio nie jest, a na plażę i tak pojechałam!), wraz z Marcinem postanowiliśmy sobie wynagrodzić dwutygodniową podróżą autem. Tzw. road trip. Glasgow – Amsterdam – Ustka – Hradec Kralove – Praga – Kolonia – Glasgow.
Nie do końca wszystko idealnie zaplanowaliśmy, nie wiedzieliśmy do ostatniego momentu w jakich datach się zmieścimy, jak uda nam się dostać urlopy w pracy (pierwszy raz zderzyłam się z braniem urlopu), zależało nam głównie by dotrzeć na Hip Hop Kemp 18-21 sierpnia. Tyle.
Urlop dostaliśmy, hajsik odkładaliśmy nieco wcześniej, a że żyjemy w XXI wieku to nawet jak działasz, że tak powiem, na pałę to znajdziesz nocleg, tani lub mniej tani hotel, a namiot, śpiwory itp. też można dostać w najbliższym Tesco, ustawione na dodatek koło siebie. Wraz z Marcinem mamy podobną cechę, że działając pod presją czasu dajemy z siebie maximum i sprężamy tyłki. Poza tym spontan potrafi smakować.
A teraz drogie Panie. Oczywiście że każda z nas ma czasem chrapkę na nieco dzikości i spontaniczności wcielonej w życie, ale przestaje ona tak przyjemnie smakować, gdy w grę wchodzą wakacje. Dłuższe wakacje. Wakacje w ciepłe miejsce. Góry. Morze. Cokolwiek – wakacje. Zależy nam by uniknąć jednego – cioty. Cioty, miesiączki, krwawicy z dolnych partii ciała, okresu – zwał jak zwał, jest to ostatnia przypadłość która byłaby nam potrzebna w momencie upragnionego urlopu.
I ja też sobie wyliczyłam. Na paluszkach, w kalendarzyku, w głowie. Ogólnie z matmy zawsze miałam dobre oceny, jeździłam na konkursy, a na studiach skończyłam kierunek finanse i rachunkowość – serio nie mam problemów analitycznych. Ustawiłam sobie nawet współczynnik błędu, tak na wszelki wypadek. Sprawa wygląda tak, że wyjechać mieliśmy 10 sierpnia. Zgodnie z moimi obliczeniami przemiana z godzilli w człowieka powinna nastąpić najpóźniej około 5.
I nie ma.
Okres się spóźnia.
„To z pewnością nadgodziny w pracy” pomyślałam i zaczęłam się doszukiwać nadchodzących symptomów cioty. No wiecie, huśtawki nastroju, a może apetyt na coś słodkiego. Na japie coś mi wyskoczyło – o czyli się zbliża. Pewnie padnie na Amsterdam.
Objawienie numer 1. Senność.
Przechadzając się po uroczych uliczkach stolicy Holandii, zaglądając od coffee shopu do coffee shopu, wlepiając gały w Panie stojące za szybą, powoli zaczynałam czuć, że w sumie już bym mogła wracać do hotelu. Właściwie z chęcią bym się wyspała. Głupio było mi przyznać przed Marcinem, że ja – zwykle taka pełna energii, ze sporym stażem imprezowym na Monciaku, nagle nie mam ochoty na spacerki. I to jeszcze w Holandii. Nie miałam pojęcia że to pierwsze objawy ciąży, a i nawet tego nie zakładałam.
Objawienie numer 2. Cycki.
A bo długa podróż, a bo zmiana klimatu, a bo przestawiony tryb dnia – tak się tłumacz złotko. I tak się tłumaczyłam, gdy dotarliśmy do Polski. 3 króciutkie rozplanowane dni. Coś mi zaczynało się nie podobać. Nie podobały mi się przede wszystkim napompowane cycki, które zobaczyłam w odbiciu lustra. „Wcale Was aż tak nie potrzebuję i jesteście nienaturalnie duże, jak na nadchodzący okres” zaczęły pojawiać się nerwy. Normalnie miałabym bekę i skwitowałabym to: „haha ale maciora”, ale tutaj coś było nie tak.
Objawienie numer 3. Zapachy.
Byle nie do Kempa, byle nie do Kempa. Byle nie na Kempie. Okres się spóźnia 3 tygodnie. Tutaj wstaw w mój mózg (wtedy myślałam że…) urojoną ciążę. Normalnie od ilości bud z jedzeniem dostawałabym kociokwiku i upychałabym wszystko w żołądek wierząc, że jestem w stanie rozciągnąć go jak wąż. A tutaj aż w oczy kole, ani pizzy, ani kebsa, naleśnika z nutellą też odmówiłam. Podjadałam od Marcina trochę zapiekanki, stojąc wcześniej w bezpiecznej odległości od nadmiaru zapachów. Na samą myśl mi niedobrze.
Objawienie numer 4. Zmiana apetytu.
U mnie odzwierciedliło się to między innymi tym, że zamiast stać w dziale z zimnymi browarkami to pakowałam do siatki śliwki. Gdzieś zawieruszył się grejpfrut, a na górze zakupów dumnie prezentował się pasztet w duecie z ogórkami kiszonymi. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym poza faktem, że koncerty + namioty + sami młodzi ludzie to równanie nie kończy się zostawieniem despa na pastwę losu.
Objawienie numer 5. Rozładowanie baterii.
Nie, nie mam na myśli wzmożonego ziewania. I nie to że pospałaś ciut dłużej. Po prostu wyłączył Ci się prąd i nie jesteś w stanie odzyskać baterii. Przełączyć się na czuwanie. Niemalże w podskokach wracałam w Pradze do hotelu, czując że oczy robią się coraz cięższe i została mi ostatnia kreska funkcjonowania. Jak weszłam do pokoju hotelowego, tak padłam i zasnęłam na dobre parę godzin. (Padłam dosłownie jak kłoda, w ciuchach i głowy nawet nie ułożyłam na poduszce – ale tutaj warto podkreślić zasługi Marcina, zaopiekował się mną konkretnie).
Objawienie numer 6. Okresu jak nie było, tak nie ma.
Serio, to już nie jest śmieszne. Biorąc pod uwagę wszystkie możliwości, które mogłyby spowodować ponad 3 tygodniowe opóźnienie (w mojej karierze największe wyniosło 2 tygodnie), to naprawdę nie jest śmieszne. Plus wszystkie dolegliwości wymienione powyżej. Chociaż w głowie nadal świta lampka – a może mam schizy.
Ale.
Jeśli zasypiasz na stojąco na koncercie Redmana, głównym koncercie, to wiedz że coś się dzieje. Ostatni i zarazem najbardziej utwierdzający mnie w przekonaniu, że jestem w ciąży, symptom. Objawienie numer 7.
PS. Wakacji 2016 nie zapomnę, wycieczka niesamowita, widoki i miejsca przecudowne, Hip Hop Kemp zrobił na mnie mega wrażenie, a jedne z najważniejszych organów dzidzi rozwijały się właśnie podczas tej niezapomnianej podróży. Mimo że gdzieś tam trochę ubyło mi więcej energii niż w praktyce, to u mojego boku miałam i nadal mam cudownego mężczyznę, który z uśmiechem mówił: „nie panikuj, damy radę, zaopiekuję się Tobą”.
PS2. Przynajmniej nie miałam okresu na wyjazd. 🙂
A wy po czym poznałyście że jesteście w ciąży?
Aktualnie zadaję sobie pytania jak na początku tekstu. Zaczynam fixować a tu ciaży nie widać 😀
Aktualnie zadaję sobie pytania jak na początku tekstu. Zaczynam fixować a tu ciaży nie widać 😀