Na jednej z grup na fejsbuku dotyczącej powrotów do kraju zadałam pytanie: „jakie były Wasze pierwsze-pierwsze wrażenia po powrocie?” Wypowiadały się osoby, które zdecydowały się przeprowadzić nawet po ponad 10letnim stażu w UK. W dzisiejszym wpisie opisze Wam również moje wrażenia oraz… jak zaczynam żyć na nowo.
[fb_button]
Pierwsze wrażenia po powrocie
Takie zupełnie pierwsze wrażenie to… jakbym była w jakimś filmie i właśnie nastąpił zwrot akcji. Jadę po brzegi wypchanym autem, ledwo mam gdzie wcisnąć nogę, jest już ciemno ale wszystko jedno. Dla mnie znajomy widok, przejazd przez Trójmiasto (które kocham i przeżyłam tam piękne i szalone lata) jest niesamowitym doznaniem. W głowie sobie powtarzam, że już nie muszę wracać. Nie muszę już wracać. Koniec tego życiowego cyrku i mentalnej porażki. Przez pierwsze dni wyglądałam za okno i wyobrażałam sobie jak wielka dzieli mnie odległość od UK. Za tym blokiem, za kolejnym, Niemcy, Holandia, Morze Północne.
Nie odczuwam tęsknoty. Delikatny sentyment mam do Polmont, dzielnicy Falkirk (miasta oddalonego ok. 40 km od Glasgow) w której to rozkwitła nasza miłość na dobre. Hektolitry wina, godziny rozmów, jedzenie naleśników z nutellą i bananami o godzinie 3 w nocy. A przed domem biegały króliki, okej tu mam sentyment.
Przed powrotem do Polski jeszcze tam zajechaliśmy. Spojrzeć. I jeszcze na widok na całe miasto, w którym to na samym początku obiecaliśmy sobie, że będziemy dbać o naszą miłość. Że zawsze będzie między nami ogień.
(i jest)
Ogólnie – tak przerywając na chwilę – warto sobie czasem przysiąść i spisać jakiś etap w życiu, jakieś wydarzenie. Pamięć bywa zawodna, ale słowo pisane ma moc. Ja jestem takim dzikusem, że piszę bloga, piszę w Wordzie jakieś tam przemyślenia (może kiedyś skleję książkę)(w sumie zawsze się marzyło koleżance) no i dodatkowo prowadzę pamiętnik. Ogólnie to jestem straszną gadułą i ten oto problem przelewam na papier.
Tak, biedny Macieja. Często musi to znosić (pewnie ten odpoczynek ode mnie trochę mu się jednak przyda 😉 )
Kiedyś nawet miałam zakwasy na twarzy od gadania.
Ostatnio na dworzu odmarzła mi broda od tego nadawania. Także cóż.
Powrót do normalności.
„Wrócisz do żywych” usłyszałam. I wróciłam do żywych. Wiecie – oddycham. Idę i się uśmiecham. Jestem uprzejma, bo co mam nie być. Smutno jest być gburem. Na następny dzień po przyjeździe miałam taki przypływ endorfin, adrenaliny, że… wstawałam, siadałam, chodziłam w kółko. Jak jakaś głupia pobiegłam do lustra by zobaczyć to na własne oczy – prawdziwie szczera radość.
Ja wiem, że nie byłam tam jakoś specjalnie długo (2 lata i tyle mi starczyło) i Ci, którzy są tam już weteranami mają zupełnie inne poglądy, różnimy się podejściem, różnimy się historią. Możliwe, że mój przypadek różni się od typowego emigranta – ja jechałam po miłość i przygodę. Marcin z kolei po edukację (tu pochwalę mego faceta – ukończył tam dwa kierunki).
I na szczęście nie znalazłam się w takiej sytuacji, że muszę wyjechać ze względu na pieniądze (pewnie gdyby tak było śpiewałabym teraz inaczej). Ja wręcz przeciwnie – wydałam wszystkie swoje oszczędności gdy tam przyjechałam, ale młody człowiek, bez rodziny, bez jakichś większych zobowiązań naprawdę może pozwolić sobie na takie szaleństwa. Ja wiem, że przeklnę to zdanie gdy Aleks dorośnie i wyskoczy mi z jakimś pomysłem, a’la matka za młodu, ale… życie jest od próbowania; od życia przede wszystkim.
Ja w Wielkiej Brytanii nie żyłam.
Tutaj czuję że żyję. I przede wszystkim chcę żyć. O to się właśnie rozchodziło. O tę radość i satysfakcję z życia. Wiadomo że pierwsze 3 dni byłam trochę wystrzelona – próbowałam pisać, bo chciałam dodać post od razu, ale… Naprawdę musiało to do mnie dotrzeć. (wybaczcie wpis dopiero po tygodniu)
Cały czas rozmawiam z Marcinem, który to jest w trakcie domykania ostatnich spraw w UK i za 2 tygodnie również do mnie dołączy – sam nadal nie wierzy.
Dlatego warto dać sobie czas.
Na dojście do siebie. Jednak to są zmiany – przeskoczenie z kultury (albo raczej mieszanki kulturowej) na kulturę. Na nabranie nowego rytmu dnia, na odświeżenie kontaktów. Na ogarnięcie pracy, mieszkania, czy chociażby połażenie po sklepach i po okolicy. Co się da załatwić wcześniej (np. wynajem czy kupno chaty, albo poszukiwanie pracy) to załatwić. Dać na luz na pierwsze tygodnie. Zwolnić, zebrać energię by zacząć na spokojnie działać.
A funty na złotówki? Złotówki na funty? Bo o to w wielu przypadkach najwięcej się rozchodzi.
Co z tymi pieniędzmi? Ja wam powiem tak. A srał pies te pieniądze naprawdę. Ja wiem, potrzebne żeby przeżyć, żeby opłacić rachunki, dziecku dać, sobie na wszystko nie żałować, móc odkładać – będziemy się starać z Macieją najlepiej jak potrafimy.
Ale czuję ulgę. Nie chcę być więźniem funta.
„wyjście z więzienia”
I właśnie niektórzy takie odnoszą/odnosili wrażenie po powrocie z UK do Polski. Jakby wyszli z więzienia. I szczerze powiedziawszy (zastanawiałam się czy to tu pisać) również takie miałam odczucie. Jakbym wyrwała się z jakiegoś obozu, znalazła tę dziurę w płocie i nawiała.
Chyba chodziło w tym o to, że wiele osób mówiło, że: „w uk żyje się lepiej”, „łatwiej z kasą”. Non stop słyszałam: „nooo wy tam macie funty, to inaczej”. I tak ogłupieć trochę można. Powinno być mi fajnie, a nie jest i co teraz. Czy powinnam się zmusić, czy mam prawo przyznać że wcale nie jest tak super, że właściwie to chcę do domu. To zaraz głosy, że w Polsce jest źle i ta „polska mentalność”.
Najpiękniejsze wyrażenie: „do czego wy chcecie wracać”
do gówna, kurwa, do gówna
(jakbym Wam napisała, ile tekstu już skasowałam bo mnie poniosło, to… wierzcie – powstałby z tego 3x dłuższy wpis)
Po prostu mi, mnie Angelinie, osobie fizycznej, nie żyło się TAM lepiej. I te hajsy nie były jakieś super, może faktycznie zapracujesz i masz, (w delikatnymprzeciwieństwie do Polski), ale i tak nie były mi one w stanie wynagrodzić tego nieszczęścia, które tak rosło i rosło, aż dotarłam do granicy wytrzymałości. Poza tym przy dziecku zmienia się tok myślenia, to znacząco mnie uderzyło. Nie chciałam tam wychowywać Aleksa, nie chciałam by dorastał z dala od rodziny i moich najbliższych. Nie chciałam być tam sama.
Dlatego cieszę się, że się z tego wyrwałam, że zachowałam się fair w stosunku do samej siebie, że olałam ten „pinionc” by żyć skromniej, ale szczęśliwie. Że uciszyłam te wszystkie głosy, te komentarze gdzieś tam na fejsbukach, te batalie Polaków na grupach za/przeciw powrotom – dałam sobie wolność wyboru.
I zrobiłam słusznie.
Szykuję się na mnóstwo pracy.
Bo to jest nieuchronne i z tym musiałam się liczyć, że jeżeli coś chcemy osiągnąć to czeka nas (mnie i Marcina) multum poświęceń, ale przynajmniej odczuwam motywację i chęć do działania.
Teraz przynajmniej już wiem, czego chce, czego nie jestem w stanie zaakceptować, czego/kogo mi brakuje i najważniejsze – po prostu się nie wstydzę. Nie wstydzę się tego, że tam mi było źle, że Wielka Brytania nie jest dla wszystkich, jak i również nie uważam tego za porażkę. Mam na koncie rzucenie studiów w Poznaniu, zawinięcie kity z Krakowa, odmówienie jako świeżynka pracy w swoim zawodzie (PKO) i… również nic z tego nie żałuję.
Za każdym razem gdy podejmuję jakąś decyzję, robię wewnętrzny rachunek sumienia, próbuję raz jeszcze i jeżeli naprawdę nie ma między nami chemii, czuję że to nie to – mówię po prostu Nie, dziękuję.
Także Wielka Brytanio – nie, dziękuję.
Jestem z siebie dumna.
A jak się czuli inni Polacy wracający do swojego kraju?
Częste słowa jakie padają to radość, ulga, wzruszenie. Jaki jest powód tych emocji? Spora część Polaków, która wyjechała planowała pobyć jakiś czas, zarobić pieniądze i wrócić. Data powrotu jednak się przesuwała lub w niektórych przypadkach… zacierała. Miesiące mijały a strach przed zmianami dopadał nie jednego (na to poświecę osobny post). W skrócie – jednym się podoba, innym nie, a strach? Jest naturalną koleją rzeczy, obawa przed nieznanym, czyli jak to będzie i jak sobie poradzimy.
Nie spróbujemy to się nie dowiemy. 🙂 Gwoli ścisłości są tacy, co wrócili do Polski i po czasie pojechali z powrotem do Wielkiej Brytanii (i niektórzy – z powrotem do Polski).
Mimo wszystko ja osobiście wychodzę z założenia, że dla czystego sumienia warto zaryzykować. W końcu stawka może być wysoka – szczęście.
„WITAMY W POLSCE”
Tak pięknie mnie przywitano. Multum wiadomości, komentarzy, uściski, uśmiechy. Spaceruję z Młodym i spotykamy znajomych. Ilość kaw czekających do wypicia prawdopodobnie wypłucze całkowicie magnez z mojego organizmu, ale naprawdę – dostałam od Was dużo ciepła i wsparcia. To niesamowicie miłe, że ludzie czekają z otwartymi ramionami, że rzeczywiście – jest gdzie i przede wszystkim DO KOGO wracać. Że ta „polska rzeczywistość” nie jest taka zła jak ją malują, a wrednych i złych ludzi naprawdę można spotkać wszędzie (nie tylko u nas w urzędzie czy sklepie czy jedynie u nas w Polsce). Może po prostu moje pokolenie lat 90 ma już trochę inne podejście do życia. Faktycznie nie przeszło nam odczuć na własnej skórze wojny, komuny. I nie uważam że jesteśmy pokoleniem lepszym, dobrze po prostu że wrzucamy powiew wiary w drugiego człowieka, wrzucamy trochę na luz.
Jeszcze raz (choć pisałam Wam to) mega turbo dziękuję za każde miłe słowo, gest. Wierzcie lub nie, czytałam po kilka razy, z kręcącą się łezką w oku, że w końcu nadszedł ten dzień. Często sobie wyobrażałam w głowie powrót, to hasło: „wracam do domu”, było to dla mnie w pewnych momentach tak nieuchwytne i zdawało mi się, że już nie dam rady, bo stety lub niestety jestem dosyć wrażliwą osobą. Dlatego taki ogrom wiadomości – na Instagramie, na Fejsie, nawet na Majlu – masakra. Jak gadułą jestem okropną, jak rzekomo charyzmy mi nie brak, tak mowę mi odbierało, ale… poczułam przy tym niesamowity przypływ mocy, za którą dziękuję i którą przesłałabym osobom, które nadal zmierzają się z kwestią podjęcia jakiejś trudnej decyzji.
Gdybym mogła to bym Was wszystkich wyściskała, a zwykłe, proste: „witamy w Polsce” rozwaliło mnie na łopatki.
Pamiętaj, to Ty jesteś kowalem swojego losu, masz prawo odczuwać inne emocje niż reszta, masz prawo coś lubić bądź nie i masz prawo coś zmienić. Akceptuj decyzje innych, szanuj ludzi wokół, ale szanuj przede wszystkim siebie.
Do następnego! (a w następnym może trochę odbiję od tematyki przeprowadzek, tak dla odskoczni bo toć ile można wracać!)
Kiedyś dokoncze czytać ten wpis. Jak juz wróce. jak to zbiore w kupe postawie na jedną karte i powiem sobie ze maść straconych lat i wegetacji w uk. Tęsknie za Elblągiem. Masakrycznie. Teraz nie moge czytać gdy ktoswraca gdy jest szczesliwy. Ja tez chce.
ja jutro lecę do Bydgoszczy , chcę zostać , choć mam bilet powrotny , też mieszkam w Szkocji i czuję się tu źle , samotność jest najgorsza. Mąż jeszcze nie dojrzał do decyzji , ale mam nadzieję ,że niebawem to nastąpi. ja mam dość , choć decyzja nie jest łatwa bo dwoje dorosłych dzieci tu zostanie , nie ma dnia żebym nie tęskniła za krajem , dziękuję za twój wpis na blogu , dodaje otuchy i jest bardzo otwarty i szczery!! życzę Tobie i twojej rodzinie wiele radości i szczęścia , ja marzę aby te kolejne święta spędzić już w Polsce… pozdrawiam serdecznie 🙂
Po 12 latach w Szkocji wracamy do Polski 23 lipiec bilet w jedna strone.
Powodzenia z powrotem….ja mieszkałam w UK 5 lat wrociłam do PL w 2012 i w 2014 wyjechałam do Szwecji jestesmy tutaj 4 lata. Powrot jest trudniejszy niz wyjazd……Zbyt duze oczekiwania a rzeczywistość nie rozpieszcza
Gratuluję z całego serca , bo wiem ile potrzeba odwagi na taki krok. Ja jestem 2 tydzień w Polsce po 10 latach na emigracji. To nie jest tak, że żyło mi się tam źle. Finansowo bardzo dobrze, spokojnie. Ale ta samotność… Dzieci, które kontakt z rodziną mogą mieć tylko od święta, bo telefon to nie jest to samo,co obcowanie na codzień i bycie razem w takich zwyczajnych momentach. Polska szkoła mojemu synowi podoba się bardzo (chociaż tak bardzo straszono mnie, że się nie odnajdzie) Chyba nawet bardziej niż ta na obczyźnie. Wiem , że to dopiero początek. Ale jest zachwycony, a to już coś. Ja czuje się cudownie wśród Polaków. Czuje , że jestem wśród swoich. Choć dla niektórych to może banalne, ale słyszeć polski język to dla mnie cudowne doświadczenie. Sprawy urzędowe? Panie w urzędzie bardzo miłe, pomocne, uśmiechnięte. Ludzie na których trafiam w sklepach i innych miejscach również. Może dlatego , że to ja z uśmiechem wychodzę na przeciw, A może ta polska mentalność, o której wiele osób mówi jest inna ? Wiele zależy od nastawienia myślę. Zarobki hmm wiadomo , że dużo niższe niż za granicą. Tutaj ludzie mają różne priorytety. Ja chcę być przy rodzicach , kiedy będą starsi, zaczną chorować. Z pracą zobaczymy jak będzie. Na razie szukam. Moment trochę kiepski. Pandemia … Ale jestem dobrej myśli.
Hej czytam ten wpis o 3 nad ranem, nie mogę spać bo nie jestem szczęśliwa. W Anglii jestem od 3lat oczywiście „bezstresowe życie, imprezy, podróże,” ten rozdział mam za sobą. Teraz pragnę stabilizacji i miłości, ale nie mam do kogo w Polsce wrócić. Gdzie się podziac. Nie wiem od czego zacząć,i gdzie. Czuję tęsknotę a zarazem bezradność… Ciekawi mnie czy ktoś też miał takie dylematy. Bez rodziny, samotny jak palec. I co postanowił 🙂
Hej hej – ale pragniesz tej miłości w Polsce? W Anglii nie mogłaś jej odnaleźć? Może warto odłożyć jakiś grosz na np. wynajem mieszkania w Polsce, np. w Gdańsku lub Poznaniu, (załóżmy na 3 miesiące na rozruch) – rozejrzeć się za jakimiś fajnymi kursami – w zależności od tego, co Cię interesuje i przygotować CV? A nawet rozesłać kilka? Jeszcze zanim do tej Polski dotrzesz?
Poznałam kiedyś dziewczynę na bodajże wolontariacie, która zapisywała się na różne eventy, wydarzenia, koła, aby poznawać ludzi. Rzuciła pracę w Warszawie, bo miała w tym akurat przypadku dosyć zatłoczonego miasta i przeniosła się do Trójmiasta.
Może stwórz swój tajny plan działania. :p Ja bym tak zrobiła.
Zdarzyło mi się tak zrobić (lawirować między miastami, robiąc świeży start za każdym razem)
Powodzenia i głowa do góry!
O matko! Ja czytam o sobie!
Jak napisałaś, że w szkocji nie żyłaś to ja to rozumiem doskonale… bo ja mam wrażenie, że ja w UK też nie żyję tylko czuje się jak zawieszona pomiędzy dwoma światami, ludzie w PL jakoś żyją. Ba! Moi znajomi, rodzice, rodzina żyją!
Teraz u mnie ktoś mały za niedługo będzie pchał się na świat i chcę żeby mógł iść do babci na obiad albo z dziadkiem pojechał na ryby. Niby takie pierdoły, ale jak o tym piszę to mi przykro.
Dlatego po nowym roku wyjeżdżamy. Owszem boję się jak cholera, ale twój wpis dodał mi otuchy.
ojejku! Życzę Wam dużo szczęścia i siły! Powrót choć niełatwy – bo to zawsze zmiana – to może okazać się dobrą decyzją. Moim zdaniem warto próbować różnych opcji na życie i szukać tego szczęścia. Ja z tego miejsca w którym jestem teraz mogę bez wahania stwierdzić, że powrót to najlepsze co mogłam zrobić – dla siebie, Marcina i dla naszych pisklaków. Dziadkowie przeszczęśliwi, a Młody wychowywany jest otoczeniu miłości.
Przeczytałam dzisiaj twój wpis i był mi on bardzo potrzebny. Jestem od roku z mężem na emigracji i ciężko znoszę pobyt za granicą. Cały czas myślę o powrocie, ale narazie nie mamy do czego wracać…
Często dopada mnie nostalgia, płaczę z tęsknoty, daje sobie jeszcze trochę czasu ale nie wiem ile wytrzymam.
Wyjeżdżając z Polski nie sądziłam, że będzie mi tak ciężko bez rodziny i przyjaciół.
Ja też dziękuję, 6 lat mieszkamy w Niemczech, mąż ma tu całą rodzinę, 3 lata temu kupiliśmy dom który wyremontowaliśmy wydając każdy grosz, wszyscy wokół powtarzali jak tu pięknie jak łatwo się żyje, że już niedługo znajdziemy przyjaciół, dzieci pójdą do szkoły, przyzwyczaimy się. NIE PRZYZWYCZAILIŚMY sie. Nie chcę żeby moje dzieci tu dorastały, uczyły się historii Europy po niemiecku, śpiewały niemieckich kolęd , uczyły niemieckich wierszyków, a gdy dorosną nie wiedziały kto to Lem, Beksiński czy Kolski. Nie chcę przez telefon usłyszeć że tata jest chory albo że babcia umarła itp… itd… Moja ciotka która od 35lat mieszka w Kanadzie powiedziała mi podczas jej pobytu w Polsce ostatnim razem: „Karolcia, 35 lat mieszkam w Kanadzie, ale sercem cały czas jestem w Polsce”. Wystawiamy dom na sprzedaż, spłacamy kredyty i wracamy do szarej polskiej rzeczywistości , do wolności – DO DOMU.
Pozdrawiam
Moja droga, historia niemalże identyczna jak moja. Jestem w UK ponad 11 lat, 11 lat życia w zawieszeniu,w tęsknocie,żalu,strachu. Nie było dnia żebym nie myślała o powrocie do DOMU.Wiele osób nie do końca rozumie mojego pragnienia powrotu do Polski. Czuję się tu jak w więzieniu, nie mogę „rozpędzić” się z życiem. Nie jestem tu szczęśliwa. I po bitwie z decyzją wracać czy nie postanowiliśmy z mężem i synkiem opuścić UK w przyszłym roku 🙂 Jestem cała w emocjach i czuje jakby szczęście zaczęło pukać do mych drzwi 🙂