Są wśród Was tacy, którzy pamiętają Złote myśli? Pamiętniki, dzienniki i wysyłanie listów? Tajne liściki na lekcjach bądź te miłosne wsuwane w kieszeń? Robienie kartki na dzień mamy? A no się pisało. A no się pisze. I pisać się będzie.
A przynajmniej pisać będą Ci, którzy tak jak ja kochają papeterię, pióra, długopisy, a nawet dźwięk pisania na klawiaturze.
Mam kilka notesów. Jednym z nich jest dzienniczek spontanicznych wpisów. Kupiony po taniości w Pepco za 5 ziko. Empik niestety przerastał moje studencko-delikatnie pazerne możliwości. Owy drobiazg zaczęłam nosić ze sobą z miesiąc przed przeprowadzką do Krakowa. Był też przy mnie w chwili zauroczenia Poznaniem. Wpisały mi się zarówno osoby, które widziałam raz, jak i te bliższe, które akurat były koło mnie a ja miałam pod ręką długopis. Zaskakiwałam ludzi pytaniem: „chcesz mi się wpisać?” niczym małolata z podstawówki. Właściwie nikt mi nie odmówił i teraz z uśmiechem przypominam sobie wszystkie akcje, imprezy i spotkania.
Mam również dziennik myśli ulotnych, właściwie jest to zwykły notes który noszę przy tyłku i zapisuję jak mnie coś natchnie. A wiecie jak to jest z weną, można mieć jazdę kilka razy dziennie a potem przerwę paromiesięczną.
Stąd też zaopatrzyłam się w internety. Łączenie wpisu ze zdjęciem jest dla mnie połączeniem idealnym, dlatego od paru lat siedzę na photoblogu (może nieco mniej aktywnie). Instagram coraz częściej robiony jest za wizytówkę i u niektórych przypomina katalog. Ja osobiście średnio odnajduję się w świecie hasztagów. To takie trochę pokręcone.
No i blog. Po co ten blog.
Po co jeździsz na tej desce? A Ty po co szyjesz te drobiazgi? Zbierasz jeszcze komiksy? I tak można pytać. Pasje, zajawki, chęć zysku czy wewnętrzna potrzeba. No z reguły tym się kierujecie, kierujemy. Jest tyle rzeczy które chce powiedzieć i tyle słów, które chciałabym zapisać. W moim przypadku gdy piszę, to jednocześnie w jakiś sposób oczyszczam swój umysł, nieco układam sobie wszystko po kolei lub snuję refleksję. I myślę sobie, a może ktoś ma podobnie, a może wcale nie jestem nienormalna? Jestem dość ekspresyjna i gdzieś muszę dać ujście tym emocjom (tak, na siłkę też chodzę).
A poza tym jestem daleko. 2000 km od bliskich. A uwierzcie – to robi swoje. Komuś trzeba ponarzekać, pogadać, przelać swoje 3 grosze. Marcina mi już czasem szkoda, chociaż dzielnie znosi ilość i częstotliwość wypowiadanych przeze mnie słów.
No i tu tworzymy razem swoją historię. Tutaj rozkwitła nasza miłość i tutaj powstanie mały brzdąc, który w dowodzie w miejscu urodzenia będzie miał wpisane Glasgow. I prawodpodobnie mnie wybluzga, że mogłam wybrać fajniejsze miasto na poród. Ale ja już jestem gotowa do boju i tylko jak się urodzisz, to zrobię Ci bekową fotę w spódniczce w kratę. PS. Tak, do dzidzi też piszę listy, które kiedyś wręczę. Może na jakieś urodziny a może przy innej okazji. Zobaczymy.
Na sam koniec przyznam się Wam, że mimo że większość osób zna mnie od pewnej siebie strony to w kwestii pisania jestem wstydziochem. 10 minut wzdycham do laptopa zanim odczytam Marcinowi co tam nastukałam.
Tak to już z tym pisaniem jest.
Ale chyba nie jedno z Was walczyło kiedyś z wysłaniem sms’a. I ja też wysyłam, nieco dłuższy i ślepo w świat. A nóż widelec za parę miesięcy czy lat wrócę i się pośmieję, a i pewnie speszę sama przed sobą. Lama.