Co ma piernik do wiatraka, a no coś jednak ma. Strach, lęk, panikę, podekscytowanie, nerwy, czyli mówiąc w skrócie – emocje. Szczególnie jak się nie planowało zmierzyć z tymi sytuacjami. Jak się oswoić, jak sobie poradzić ze strachem – napiszę Wam dziś z punktu widzenia panikary.
Maj 2015, Akademia Morska, Gdynia. Dzień drugi delfinalii (inaczej mówiąc są to studenckie juwenalia). Ludzi tłum, alkohol z każdej strony i muzyka. I idę sobie ja. Drepczę z grupką znajomych a w ręku trzymam soczek pomarańczowy. Po prostu dzień wcześniej przekroczyłam swój limit, zbyt mocno zaprzyjaźniłam się z winem. Wraz ze znajomymi stwierdziliśmy, że pójdziemy jak cywilizowani ludzie – po prostu na koncerty. Godzinka, dwie i uciekamy do domu.
Tego wieczoru skoczyłam na bungee.
Czy ja to miałam w planach? Boże coś Polskę, oczywiście że nie. Po prostu jeden ze spotkanych znajomych skoczył i pokazał mi filmik, gratulowałam mu podjęcia kroku, wszak podziwiam ludzi którzy skoczyli ze spadochronu, na bungee, gdzieś ogólnie się przełamali. Też mi to chodziło po głowie, wielokrotnie wyobrażałam sobie że chciałabym to zrobić, ale… no jeszcze nie teraz, nie jutro, nie dziś.
A jak już to niech to będzie cudowny widok w jakimś egzotycznym kraju.
Zaczęły się namowy i tak stałam w kolejce mówiąc, że no nie skocze. Patrzyłam z jakiej wysokości fruną ludzie w dół i robiłam w portki. „Angelina, Ty ponoć skaczesz, zajebiście” „yyy yy ale ja nie skacze ja…” ja po prostu dalej stałam w tej kolejce i przeżywałam wszystkie emocje. Serio: niedowierzanie, nerwy, radość. A potem Cię ważą, składasz podpis, przypinają Cię za nogi i jedziesz windą do nieba. Gdy już jechałam do góry przyznam, że byłam najspokojniejszym człowiekiem w całej swojej karierze. Na dole miałam wsparcie znajomych, którzy mi dopingowali a u góry coraz piękniejszy widok. (Albo organizm po ostatniej godzinie jazdy nie był w stanie wykrzepać już żadnych emocji)
Parę wdechów i lecę.
Zrobiłam to, o ja, serio to zrobiłam. By po chwili w głowie pojawił się komunikat: „naprawdę o to tyle krzyku?”. Wiecie, uczucie przełamania się jest niesamowite, gdy tego dokonasz czujesz się nadludzko. Tylko było mi szkoda samej siebie (i ludzi wokół, na których przelewałam swoje emocje) w tej kolejce, w tym oczekiwaniu na niewiadomo jaki hardkor, a okazało się że strach naprawdę miał wielkie oczy, a skok jak widać jest do przeżycia. Nie zwymiotowałam, nie zemdlałam, nie rozerwało mi nóg (w ogóle to nie boli gwoli ścisłości).
A co z tą ciążą?
Dostrzegam tu pewną analogię.
Aktualnie stoję w kolejce przyszłych matek. Jestem w 29 tygodniu, czyli bliżej jak dalej. I wiecie, zawsze podziwiałam te babki które mają odwagę przez to przejść. Bez względu na to, czy mają mniej czy więcej lat, są gotowe wychowywać same lub z kimś – wow. Przecież poza tym, że te małą dzidzie trzeba bezpiecznie donieść w brzuchu, ubrać, nakarmić, przewinąć i wprowadzić w życie, trzeba jeszcze ją urodzić. To była moja blokada. Poród. Ja w ogóle nie chciałam o tym słuchać czy rozmawiać, mówiłam wprost – boję się, to nie dla mnie.
Nie wiem czy jest na sali kobieta, która się tego nie boi. Strach jest czymś naturalnym.
Pamiętam jeszcze jak kupiłam pierwszą gazetę dla mam. Byłam akurat w Polsce i dosłownie garstka osób wiedziała, że jestem w ciąży. Był to z 7 tydzień. Stwierdziłam, że kupię sobie coś do poczytania w pociągu. I tam artykuły, typu sranie w banie, reklama, parę porad odnośnie niemowlaka, jakieś schorzenia, reklama, schorzenia, dolegliwości, reklama, poród, cięcie… i tutaj koleżanka zamyka gazetę i więcej do niej nie sięga. Amen.
Ale że na studiach nauczono korzystać nas z różnych źródeł, mówię sobie – dobra, znajdziemy coś innego. Pytam się ciotki, mówi: „oj kochana, kiedyś to były inne czasy, na sali było nas kilka, nikt z bliskich nie mógł wejść, a od położnych zero zainteresowania…” tutaj zmysł słuchu został uszkodzony. To dzwonię do swojej mamy, sprawdzę jak ona to przeszła, jest przecież jedną z najdzielniejszych kobiet które znam. Pytam.”No wiesz no, mnie to akurat kilka pielęgniarek trzymało bym nie uciekła. Jak zobaczyłam tę strzykawkę…” przeżegnałam się. Widocznie Kreftówny to takie właśnie cwaniaki, ale nie w obliczu medycyny, lekarzy, sal operacyjnych.
Mój los został przesądzony, trafię na rzeź. Wchodząc do mięsnego, czułam się jak wśród swoich. Tylko mi jabłko w japę włożyć i rodem jak z porodówki.
Na chwilę przestałam sobie tym tyrać głowę, nie chciałam nabawić się depresji, która wisiała na włosku. Zaczęłam szukać po blogach, spróbować odnaleźć jakieś wsparcie, jakąś siłę. Najchętniej czytałam o mamuśkach, które mówiły o tym wszystkim z lekką dozą sarkazmu, poczuciem humoru, ale i tak gdzieś wpadłam na słowa, że mnie potną coś tam. Klikamy krzyżyk, zamknij kartę.
Jak więc sobie poradzić? Jak nie dostać (za przeproszeniem) pierdolca?
Po pierwsze, starałam się i nadal staram pogodzić ze strachem, zrozumieć że emocje są potrzebne. I nawet czasem dać sobie popłakać.
Po drugie, patrzę na kobiety z wózkami. Ona żyje, tamta żyje, ta pewnie nieźle się darła, ale teraz idzie sobie na chillu. Może jednak nie warto wyobrażać sobie scen dantejskich. Kanałowe przeszłam, nie było najprzyjemniejsze – ale dałam radę. Usunęli mi również siódemkę (noszę aparat ortodontyczny) i dalej funkcjonuje. A napisanie i zdanie licencjatu to w ogóle pikuś i nie wiem po co ten stres. Myślę sobie, dużo przeszłam. I szkło miała wbite w stopę i oparzyłam sobie rękę. Jestem panikarą, zdarzy mi się uronić łzę, ale jednak daję radę.
Więc zaczęłam o sobie myśleć, że nie jestem słaba.
Bardzo pomogło mi wsparcie chłopaka, że mój strach nie był i nie jest dla niego zabawny, że mogę o tym porozmawiać i pobyć małą 4 letnią dziewczynką, bo tak się czasem czuję. Że nie muszę być dojrzała i na siłę się z tym mierzyć. Że on jest, wesprze mnie i będzie przy mnie cały czas.
Dużo pomaga rozmowa z położną. A jeżeli nie masz jakiejś super położnej, tylko bźdźągwę która zamiast drugiego śniadania je hajs (za hajs wystraszonych matek baluj), to spróbuj znaleźć taką, która Cię wysłucha. Albo niech nawet udaje że umie słuchać. Dobrze jest mieć kompetentną osobę przed sobą.
Ja mogłam zapisać wszelkie swoje obawy i to jak bym chciała widzieć poród. Co mi pomoże przejść go jak najlepiej. Swoja muzyka, wygodne miejsce, poduszki, zapachy które mnie relaksują, czy chcę by był przy mnie ktoś z bliskich. W jakiej pozycji chciałabym rodzić. I nawet jak to wszystko spisywałam, nawet jak jakaś część mnie jest świadoma że może to wyglądać zupełnie inaczej, to zdecydowanie rozpisanie tego i odpowiedź na kilka pytań mi pomogła. Wewnętrznie.
Poza tym często jak się boję i czuję że np. właśnie nadchodzi apogeum stresu – biorę relaksującą kąpiel, idę na spacer, idę na siłownię zrobić delikatny trening, idę na basen – nawet trochę się popluskać, powyginać, popatrzeć na innych ludzi, puszczam ulubione/śmieszne kawałki z dzieciństwa lub zakładam dres i idę po coś fajnego do jedzonka.
Próbuję również wybudzić w sobie empatię, by w trakcie porodu nie myśleć jedynie o sobie i o moim strachu, ale też o dzidzi. To maleństwo też czeka niezła przygoda. Po licznych treningach na moich wnętrznościach dojdzie do wyjścia z labiryntu. Przyda się nam obojgu współpraca. Rachunek potem wystawie małemu i się skończy dzień dziecka! Dobra, to ostatnie zdanie wykreślić. 😀
Aa i co istotne. Jesteśmy szczęściarami, rodzimy w XXI wieku. Medycyna poszła do przodu, mamy więcej możliwości, większy wybór, udogodnienia. To też warto docenić i być świadomym, że w obliczu godziny X będziemy miały opiekę. A jak nie to poprosić chłopaka, kolegów, niech im spuszczą łomot. Dobra, to też wykreśl.
I nie ciśnieniuj się, nie musisz przestać się bać już teraz, nie musisz jednego wieczoru opanować całej wiedzy z dziedziny porodowej czy macierzyństwa. Ktoś mądry powiedział, że człowiek uczy się każdego dnia. Dobrze jest po prostu mieć jakąś strategię. Na siebie samą.
To mniej więcej tyle co zrozumiałam jak dotąd. Dzielę się tym, bo wierzę że są takie dziewczyny, kobiety, które się boją, wstydzą, potrzebują wsparcia i może którejś to pomoże. A uwierz droga Czytelniczko, jestem jedną z większych panikar jakie znam!
Podsumowując, skoczyłam po to, aby finalnie się przełamać, aby zrobić coś, co zapamiętam do końca życia. Myślę sobie czasami, jak będę się czuć jak już urodzę, jak już będę miała tę małą dzidzię na rączkach. Myślę o szczęściu, o radości, o nowej drodze życia. Myślę o tym, że będę z nas dumna. Warto kreować sobie pozytywny obraz w głowie, to pomaga – zwłaszcza tym, które cierpią na nadmiar wyobraźni.
A wy jak radzicie sobie ze stresem?
Ile osób w swoim życiu poznałam, z iloma coś przeżyłam to nie da się zliczyć. Jednak jednego byłam pewna od momentu w jakim Cię poznałam, że jesteś cholernie silna i poradzisz sobie ze wszytskim ! 🙂
Oooo! Jedne z najmilszych słów ostatnimi czasy. Dziękuję i mam taką nadzieję, że jakoś dam sobie radę!
Kochana może i poród nie zalicz się do przyjemnej formy aktywności przez kobietę (ba, zgadzam się nawet z tym, że jest baardzo nieprzyjemny), ale uwierz mi że moment zobaczenia tego swojego maleństwa i wzięcia go w ramiona wynagradza wszystko. A największe panikary często w obliczu wyzwania okazują się tymi najodważniejszymi, czego i Tobie życzę 🙂
Szczerzę w to wierzę, że właśnie w obliczu wyzwania dam radę! Nie dziękuję, nie zapeszam :*
Przegenialny tekst!!!! Z jednej strony tak bardzo ważny i mądry, poruszający istotne kwestie, a z drugiej napisany tak lekko i żartobliwie. Uwielbiam 🙂
Strasznie miło mi to czytać, daje „pałera” do pisania! 😉
Jeśli porównałabym sobie te dwie rzeczy to zdecydowanie wolałabym skoczyć na bungee mimo lęku przestrzennego. Sama myśl o rodzeniu przyprawia mnie o gęsią skórkę, a poród to dopiero wstęp do trudnej roli rodzica.
Coś o tym wiem, od zawsze powtarzałam, że jak dziecko – to musiałabym zajść w ciążę nieświadomie lub zmuszona, bo zbyt bardzo się boję. Teraz gdyż już jestem w tym zaawansowanym 7mym miesiącu okazuje się… że nie ma takiej tragedii i jednak żyletka do podcięcia żył ze strachu nie będzie potrzebna. 😉 Wierzę, że dam radę, może i Ty się przełamiesz, jak będziesz gotowa 🙂
ach, niebawem zostanę mężatką a już zaczynam myśleć (i bać się!) ciąży, rodzenia i tym podobnych spraw. Mam „fazy” – raz umiem sobie przetłumaczyć, że wszystko będzie dobrze a raz panikuję i niemal płaczę z tekstem „nie chcę dzieci”. To nieprawda. Chcę. Ale się boję. Może z czasem nabiorę więcej inteligencji emocjonalnej 😉
pozdrawiam
Ja na Twoim miejscu przede wszystkim cieszyłabym się, że zostanę mężatką! Bardzo Wam gratuluję i życzę mnóstwo radości. A z ciążą to sama zobaczysz, jak ujrzysz błysk w oku partnera, że też chce mieć z Tobą dzidzię, to jakaś część strachu zostanie przełamana. Poza tym my babki jesteśmy dzielne i same czasem nie jesteśmy świadome, ile potrafimy przyjąć na klatę. 🙂
Tobie również życzę powodzenia i jeszcze raz – mnóstwo szczęścia.
I… dziękuję za komentarz!
Pomimo, że ostatnio (dokładnie tydzień temu) urodziłam swoje trzecie dziecko za każdym razem bałam się panicznie porodu. Tym razem jednak postanowiłam się do niego „przygotować” o ile można tak rzec. Pomogły mi długie rozmowy z kumpelą, która jest położną z dość długim doświadczeniem. Dzięki niej i genialnej położnej na sali, która dokładnie wiedziała o jaki poród mi chodzi (chciałam by był jak najbardziej naturalny, bez żadnych medycznych zabiegów, których nie uniknęłam we wcześniejszych porodach właśnie przez nieświadomość) było tak jak chciałam by było i… o dziwno nie wspominam tego wydarzenia w żaden sposób traumatycznie… była muzyka, był prysznic, były przyciemniane światła 🙂 także pozdrawiam i życzę szczęśliwego rozwiązania
Też właśnie tak bym chciała przejść poród. Muszę nieco zasięgnąć informacji odnośnie medycznych zabiegów, by potem nie zostać jak panna w tańcu. Cieszę się, że udało Ci się to fajnie przejść – dodaje mi to otuchy i może też mi się uda bez znacznych komplikacji i może nie zwariuję na tej porodówce!
Pozdrawiam i gratuluję pociech! 🙂
Nie ma co się bać. Czujesz skurcze, ale tylko co jakiś czas. Co pół godziny, potem co 15 min, aż w końcu co minutę. Większość czasu nie boli. Położne nie będą ślęczeć nad Tobą, tylko zaglądają czy wszystko jest ok. Ja siedziałam z moim niemężem I gadaliśmy o pierdołach, dostałam gaz rozweselający i mieliśmy beke, bo niezła faza po tym jest. Pisałam smsy, przegladałam fb. Skakałam sobie na piłce, dluuugi prysznic. Były nieprzyjemne momenty, ale ogólnie nie ma dramatu. Im większy ból, tym większą czujesz potem ulgę. A poza tym jesli dostaniesz znieczulenie, to bedzie jeden wielki chillout 🙂 nic absolutnie nie czuć, tylko zauważasz, że brzuch się napina, to znaczy że trwa skurcz. Jestem pewna, że doskonale dasz sobie radę. Każdy skurcz jest znakiem, że dzidzia jest coraz bardziej gotowa na spotkanie z Tobą. A potem jak je zobaczysz! Mówię Ci, nie ma co się bać.
Jeden z moich ulubionych komentarzy! Top 1! W końcu ktoś kto napisał, że można to przeżyć! Dziękuję Ci, aż przeczytałam swojemu chłopakowi i padło pytanie: czy gaz rozweselający niemąż również dostanie? Byłoby super!!!
Bardzo fajnie mi się czytało, sama przed wieloma rzeczami się stresuję, nadto analizuję, mam wiele dziwnych obaw 🙂 Ale nie ma co przesadzać, powodzenia z dzieciaczkiem ! 🙂