Spotkałam się ostatnio z koleżanką, co to podobnie jak ja, nie planowała macierzyństwa, a przynajmniej nie na ten moment. I pewnie gdyby nie Ten moment to niełatwo byłoby nam znaleźć… jakikolwiek moment.
First things first, czyli wszystko po kolei
Zacznijmy od tego, że z pokolenia na pokolenie zmienia się mentalność. Mieliśmy etap, w którym to mężczyzna dokonuje wyboru, jaką chce małżonkę. Mieliśmy etap, gdy ludzie wiązali się ze sobą dla korzyści. Mieliśmy etap, gdy kobieta wychowywała, a mężczyzna utrzymywał, a teraz mamy nowe pokolenie. (kobieta rządzi światem – hehe – 😉 )
Schemat wygląda tak:
Studia – praca – mieszkanie – spełnienie wszystkich marzeń – nie wiem kiedy dziecko, bo na pewno nie teraz.
Pierwsze trzy etapy wpoili nam nasi rodzice, chcąc dla nas dobrze, a etap marzeń to pewnego rodzaju wynagrodzenie całej tej drogi.
I ja to kumam, bo ja też tak planowałam.
No właśnie, planowałam. I to by było na tyle. Życie zweryfikowało.
Siedzę i myślę co tu napisać. Patrzę na ten powyższy schemat, który wydawał mi się niemalże nieskazitelny. Bez niego, bez odhaczonych punktów pod postacią odpowiednio dużego mieszkania z wydzierżawionym polem dla brzdąca, pełną lodówką oczywiście zdrowej żywności, ciepłej posady w dobrze prosperującej firmie i moimi lśniącymi włosami, na które nakładałabym odżywki od Kevina Murphy’ego. Bez tego wszystkiego wydawało mi się, że nie można mieć dziecka. Trzeba mieć warunki. Trzeba mieć stabilność. Trzeba mieć pieniądz, by zamawiać produkty z mamissimy.
Uwite gniazdo
Pamiętam, jak w 8 miesiącu ciąży, tuż przed porodem, oczywiście nieplanowanym (moje życie chyba jest skazane na spontany) wpadłam w panikę. Że nie mam uwitego gniazda. Że gdzie ja te moje pisklę. Że ten dywan nie mój. I ściana nie moja. I widok za oknem nie taki (byłam wtedy w UK i tęskniłam za Polską). Że jeszcze nic nie osiągnęłam, że CV takie ubogie i gałązki marnej jakości.
I po tych 185 latach, gdy emocje opadły, myślę sobie… A widzisz, a może tak właśnie miało być. Znaleźliście siłę i motywację, by wrócić do kraju który oboje kochacie, zebraliście odwagę, by wziąć się za projekt o którym po cichu marzyliście, przerwaliście pracę dla kogoś na rzecz indywidualności, wstajecie wcześniej, działacie lepiej, działacie szybciej.
Cenicie czas, cenicie siebie, cenicie życie.
Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że dojrzeliśmy.
Bo widzisz, drogi czytelniku, w moim życiu pojawił się ktoś, kto uczy się życia. Kto uczy mnie życia, kogo uczę żyć Ja. To całkiem spora odpowiedzialność, to niemałe wyzwanie. Dla całej naszej trójki. Ale wiem też, że gdyby nie On, to być może nadal byśmy tak błądzili, wokół tych marzeń.
I tu teoretycznie post mogłabym zakończyć, ale… Ale następuje z w r o t sytuacji.
Obiecałam sobie, że drugie dziecko zaplanuję.
I to jest porąbane (to chyba najtrafniejsze określenie). Nawet nie wiem co mam tu pisać, bo ciągle kasuje ostatnie zdanie. Czy to możliwe, aby zaplanować czyjeś życie? Wpleść je między swoje plany, obowiązki, marzenia i trafić w Ten moment? Ten taki właściwy? Bo jak dotąd wciąż towarzyszy mi etap: „nie wiem kiedy dziecko, bo na pewno nie teraz”.
Bo projekt, bo mieszkanie, bo może za wcześnie, ale potem będzie za późno, bo jak pogodzić miłość, bo dopiero wyszłam z pieluch, bo lubię spać w nocy, bo chyba bym chciała jeszcze jedno, choć w sumie nie wiem, bo byłam jedynaczką i nawet to lubiłam, bo jednak fajnie mieć brata, bo mam jeszcze ciuchy po Aleksie, których nie chce oddać, ale miałam jeszcze jechać z Marcinem do Tajlandii, bo…
Nie ma idealnego momentu na dziecko.
I nie chodzi mi o to, że chcę kogoś namawiać – bo do dziecka namawiać się nie powinno. I nie chodzi mi też o pozytywny wpływ wszystkich wpadek, bo wiadomo że tam gdzie się nie przelewa, ludzie borykają się z problemami np. na tle alkoholowym, to te wpadki… no cóż. Też nie o nie mi chodzi.
Post ten kieruje do kobiet, które być może podobnie jak ja – nie postąpiły według planu i być może uważają, że moment w którym przyszło im zostać mamami, nie jest do końca najlepszy. Wszak można było to rozegrać lepiej.
Może i można było sporządzić lepszą strategię. Jednak pewne słowa mojej koleżanki, która po wysłuchaniu moich obaw powiedziała: „Angie, nigdy nie znalazłabyś idealnego momentu, zawsze byłoby COŚ” (pozdrowienia dla Rachel) utkwiły mi mocno w głowie i naprawdę dały do myślenia.
Bo faktycznie tak by było i dokładnie tak jest teraz.
Życie mi się toczy, plany nagromadzają, stresik gdzieś tam jest, a i nawet pora roku mi nie pasuje.
Czyżby zatem…
Wpadka była lepsza od planowania?
Nie wiem, pewnie nie zawsze i pewnie nie w każdym przypadku. Jednak ja, pisząc to całkowicie szczerze, w ogóle się nie wstydzę, że jakoś tak wyszło. Ba! Jestem przecholernie szczęśliwa, że tak się stało, bo znam siebie, znam Marcina i z naszym temperamentem, z naszym szaleńczym podejściem do życia potomstwo odkładalibyśmy tak długo jak to możliwe. Aż w końcu musiałabym się zgodzić na kota w domu.
Tymczasem Aleks powstał z czystej miłości, a nie z rozpisanego życiowego planu. A ja, ta niegdyś młodsza Angelina, która nie bardzo wiedząc jak odnaleźć się w temacie dzieci i zwykle odpowiadając: „chyba musiałabym zajść w ciążę niechcący, bo sama raczej się nie zdecyduję” o dziwo miała sporo racji! No i nadzwyczajną zdolność do krakania…
Buziaki,
Angie
Czasem jest tak, że para odwleka z ciążą i można powiedzieć, że wpadka jest dla nich najlepszym rozwiązaniem. Sama tak miałam, że niektóre koleżanki mówiły, że zazdroszczą bo już mam już jest „odchowane” a one nie wiedzą kiedy się zdecydować i tak z roku na rok odwlekają decyzje.
Zależy kiedy ta wpadka się przytrafi, jak jest się w ogarniętym związku to tak, ale wpadki z kimś kogo dobrze nie znam sobie nie wyobrażam.