Gdzie rodzić? W Polsce czy w Szkocji? To pytanie nurtowało mnie od momentu, gdy na teście pojawił się napis: „pregnant” (ang. w ciąży). Dziś opowiem Wam o moich odczuciach związanych z tutejszą służbą zdrowia NHS oraz jak przebiegała dotąd moja ciąża.
polecam herbatkę lub kawkę do picia, wpis dość długi
Hierarchia wygląda tak: kiedyś był okres, okresu nie ma, idę po test i robię siku. Kto by pomyślał, że właśnie te siku będzie jednym z najważniejszych. Parę kropelek, minuta do trzech i werdykt. Co dalej?
Jeżeli planowałaś dziecko, skaczesz pod sufit i rozważasz jak to powiedzieć swojemu lubemu. Jeżeli nie planowałaś dziecka, ale w sumie jesteś na to gotowa i zakładałaś taką opcję w swoim życiu – dzielisz się tą informacją i razem z partnerem… prawdopodobnie się cieszycie. Jeżeli nie planowałaś dziecka, nie czułaś że to odpowiedni moment w Twoim życiu i właściwie nie zakładałaś że będzie Ci dane być matką (teraz) to… się śmiejesz, płaczesz i już sama nie wiesz o co Ci chodzi czyt. mój przypadek. Co dalej?
Studium przypadku: kobieta, lat 23, buszująca w zbożu (trochę Werter trochę Abelard Giza), aktualne miejsce zamieszkania: Glasgow, plany na przyszłość: dokończyć studia, przeprowadzić się pewnie z 39280 razy, spontan/poszukiwanie szczęścia ze swoim lubym (etap życia: kombinatorzy).
GP (lekarz ogólny) i wizytówka
I co dalej?”Musimy iść do lekarza, się upewnić”. Na wyspach, a przynajmniej w Szkocji, wygląda to tak, że udajesz się do swojego GP (ang. General Practitioner), lekarza ogólnego. Ja dopiero teraz, po roku pobytu za granicą, dokonałam rejestracji i… dostałam wizytówkę.
Czyli trzeba dzwonić, no to dzwonię. W tym momencie nie byłam w najlepszej kondycji psychicznej i przyznaję, że już w tym momencie chciałam wracać do polskiego lekarza, który będzie mówił do mnie po polsku a ja wszystko zrozumiem. Tym czasem babka przez telefon nie zrozumiała mojej daty urodzenia, a rozzłoszczona ja od razu się rozłączyłam. Zadzwoniłam na następny dzień, gdy nieco ochłonęłam i rozmowa przebiegła bez problemu. Warto przygotować sobie swój adres zamieszkania, datę urodzenia, datę ostatniego czerwonego potoku oraz placówkę, w której jest się zarejestrowanym do lekarza.
Tu dodam, że Panie przez telefon są naprawdę normalne, wyrozumiałe i jeżeli ktoś średnio włada językiem angielskim, to powtórzą kilka razy pytanie lub zadadzą je w inny sposób. Na sam koniec słyszymy datę i miejsce, do którego trzeba będzie się udać w celu dalszych badań. Jeżeli ktoś nie zrozumie – i tak przysyłają list ze wszelkimi informacjami oraz mały informator dla przyszłej matki (o witaminach, czekających nas badaniach i innych pierdu-pierdu).
Wizyta na oddziale dla przyszłych mamusiek
Wizyta w szpitalu (oddział dla ciężarnych), czas oczekiwania ok. 1h, czyli nie tak źle. Wywiad z Panią doktor, która notuje w dzienniku ciężarówki, naszym nowym towarzyszu przez najbliższe miesiące. Padają pytania o nastrój, o to czy partner mnie dobrze traktuje, czy chcę dziecko, potem wchodzi partner i cała masa pytań o zdrowie nasze/rodziców + wszelkie wątpliwości i dolegliwości. Siku, ciśnienie, krew, darmowe witaminy D + przewodnik (z góry zakładają że w tej ciąży jesteś, jeżeli nie – po prostu więcej nie przychodzisz).
Nie wiem czy w Polsce dostaje się taki swego rodzaju elementarz, aczkolwiek tutaj każda kobieta, która spodziewa się dziecka otrzymuje taki oto przewodnik (bezpłatnie). 200 stron w których poruszone są tematy diety, ćwiczeń, seksu, praw kobiety w pracy, dofinansowań. Rozpisane jest tydzień po tygodniu co się dzieje z naszym i dziecka organizmem, czego możemy się spodziewać, kiedy udać się do lekarza i jakie badania nas czekają – słowem wszystko. Przed, w trakcie i po porodzie – naprawdę przydatna rzecz myślę że dla każdej kobiety (a w szczególności dla mnie, laika ciężarnego).
Zapomniałabym dodać – jeżeli ktoś obawia się bariery językowej można poprosić o tłumacza (jest to również bezpłatna opcja), który towarzyszy nam nawet w szkole rodzenia (wszędzie gdzie moglibyśmy czegoś nie skumać, nawet przy porodzie jak nikogo nie będziemy rozumieć w żadnym języku). Ja się nie zdecydowałam, uprzedziłam po prostu że czasem mogę się pogubić, ale nikt nie sprawia problemu – mówią jasno i wyraźnie, tłumaczą w razie potrzeby w najprostszy sposób. No i Marcina mam u boku, którego angielski jest zdecydowanie bardziej zaawansowany niż mój.
Pierwsze USG
Następnie umawiają na kolejną wizytę – czyli USG. Pierwsze USG przypada na ok. 13 tydzień ciąży i jest dość niesamowitym przeżyciem. W sensie… Po tych całych nudnościach, zderzeniem organizmu z nową sytuacją + walki hormonalno-psychicznej następuje pewien kulminacyjny moment – pierwszy raz widzisz małego człowieczka na ekranie. Ja miałam wrażenie, że stanęło mi serce. Tam serio ktoś jest, tam serio jest mała dzidzia. Nie było tak, że posikałam się ze szczęścia, bardziej określiłabym to jako dziwne zjawisko i ogromny przypływ ciekawości. No dobra, w momencie gdy zobaczyłam podobne emocje i uśmiech na twarzy Marcina (bacznie obserwowałam i jego i wijącą się dzidzię na ekranie) to poczułam ciepło na sercu. (wizyta 4/10/2016)
Dostajemy kilka zdjęć z dzidzią, są one darmowe (można wpłacić charytatywnie jakąś sumkę, ale nikt o to nie pyta i tego nie wymaga). Dowiadujemy się też wstępnej daty przyjścia boba na świat.
Tu mój brzuszek był tyci tyci i dzidzia też do największych nie należała. 🙂
Następnie umawiają nas na kolejną wizytę, pobierają krew i badają to co mają tam badać. Możemy wyrazić zgodzę na test HIV oraz prawdopodobieństwo wystąpienia syndromu downa, aczkolwiek nie jest to konieczne.
Drugie USG
Drugie USG i zarazem ostatnie (chyba, że dostaniemy skierowanie od naszej położnej) odbywa się około 20 tygodnia i trwa dosyć długo. Podczas tego badania dzidzia jest dokładnie mierzona, a warto podkreślić że się kręci i nie zawsze chętnie wystawia to co ma wystawiać do ekranu. Tego dnia również możemy poznać płeć naszego brzdąca (jeżeli chcemy, możemy sprawić sobie niespodziankę). Ja akurat chciałam wiedzieć i okazało się, że to będzie chłopiec (Marcin dumny tata! 15/11/2016 widziałam najpiękniejszy uśmiech na świecie).
Wizyty z położną
Jest ich około 7, każda przypada raz w miesiącu (chyba że wystąpi konieczność dodatkowego spotkania). Pytania o samopoczucie, mierzenie ciśnienia, mierzenie brzuszka (miarką krawiecką) oraz badanie pracy serca dzidzi. Kolejne pobranie krwi około 28 tygodnia (mi wyszło zbyt niskie żelazo i dostałam darmowe leki) i czeka mnie niestety jeszcze jedno w 36 tygodniu.
Spotkanie nie trwa zbyt długo, ani razu nie czekałam dłużej niż 10 minut. Położna porusza tematy związane z porodem, wskazuje telefony oraz lekarzy, do których należy się kierować w razie wystąpienia jakichkolwiek bóli (kręgosłup czy inne). Zapisuje nas również do szkoły rodzenia (jeżeli wyrażamy na to chęć).
A co z resztą badań?
Szczepienia w UK, czyli na krztusiec i grypę. Można odmówić, ja akurat się zgodziłam (właściwie jak dotąd na wszystko wyrażałam zgodę, bo byłam zbyt zestresowana by dokładnie rozważyć co jest potrzebne a co nie). W nocy i na następny dzień pojawiła się gorączka, ale żyję i mam się dobrze. Należę do 'chorowitków’ więc te szczepienia w moim przypadku były dość dobrym posunięciem.
Badanie krzywej cukrowej, dokonują tylko jeżeli od strony matki występowały w rodzinie przypadki cukrzyków, plus we wcześniejszych badaniach wyszedł taki a nie inny poziom cukru (nie jestem lekarzem). W każdym razie mi nie zlecono, pytałam położną to powiedziała, że nie muszę.
Różnice między angielskim a polskim systemem położniczym
Nie rodziłam w Polsce, stąd nie posiadam zbyt bogatego doświadczenia i swoją wiedzę opieram na internecie oraz informacjach od koleżanek.
- To co idzie zauważyć jako pierwsze to ilość i jakość (? czy można tak to nazwać?) badań. W Polsce jest ich zdecydowanie więcej i są bardziej szczegółowe.
- W Wielkiej Brytanii wykonują jedynie dwa USG, podczas gdy w Polsce na każdej wizycie u położnej.
- W Polsce każda kobieta udaje się na badanie krzywej cukrowej (tutaj jak widać nie).
- W UK ani razu nie dostajemy skierowania do ginekologa – nie widzą takiej potrzeby, co uważam za spory minus.
- W Polsce dostrzegają o wiele więcej zagrożeń związanych z porodem niż na wyspach (branie L4 nie jest popularne, osoby zamieszkujące UK pracują jak najdłużej się da, aby móc potem poświęcić dziecku jak najwięcej czasu).
- Położna, która towarzyszy nam przez całą ciążę prawdopodobnie nie będzie uczestniczyła przy porodzie, inaczej niż w przypadku polskiego systemu.
Czy są jakieś plusy rodzenia w Wielkiej Brytanii?
A no są. Darmowe leki, darmowy dentysta w trakcie ciąży (oraz parę miesięcy po), zapisy do szkoły rodzenia oraz lekarze do naszej dyspozycji, jeżeli zauważymy jakieś komplikacje.
Za swego rodzaju plus (i minus, trudno powiedzieć) uważam okrojoną ilość badań. Przede wszystkim ciąża jest tu traktowana w sposób normalny, nie stresuje się na każdym możliwym kroku kobiety oraz nie szczuje tym, co może się wydarzyć. Tutaj zjawisko zagrożonej ciąży wypada statystycznie lepiej niż w Polsce, co nie zmienia faktu że należy o siebie dbać i obserwować swoje ciało. Jednak co jak co, każda z nas chciałaby mieć 100% pewność, że wszystko jest w porządku stąd sporo Polek decyduje się na poród w Polsce.
Sporym plusem jest również ochrona kobiet w ciąży w pracy, naprawdę przykładają do tego uwagę. Skoro nie dostaje się tu od tak L4, przyszła mama pracuje jak najdłużej to w zamian za to ma pewne przywileje. Nie można jej zwolnić (serio nie można jej zwolnić) oraz należy dostosować stanowisko/godziny/komfort pracy tak, by nie szkodziło to ciężarnej.
A ja? Rodzić w Polsce czy w Wielkiej Brytanii?
Ja wybrałam UK. Początkowo byłam bardzo przeciwna, bo wydawało mi się to abstrakcyjne – daleko od bliskich i słownictwo medyczne po angielsku. Bałam się, że nic nie będę rozumiała, ale dałam sobie szansę. Okazało się, że nie jest tak źle i że rozumiem (czasem z pomocą Marcina) o co chodzi. Ponadto wszelkie informacje zawarte są w przewodnikach. Można przetłumaczyć w domu bądź poprosić o polską wersję, plus jak wspomniałam istnieje możliwość polskiego tłumacza przy wszystkich wizytach.
I może fakt, że wizyty nie są dla mnie tak stresujące, nikt nie podważa tego, że boję się zastrzyków, zawsze mogę odsiedzieć chwilę, dojść do siebie. Wspierają, pytają czy chcę wody i nikt mnie nie pospiesza. Odpowiadają na każde pytanie i uwierzcie, ale nie mają wyrazu twarzy a’la: „chryste Panie kiedy ta zmiana się wreszcie skończy”.
Mam również do wyboru kilka opcji rodzenia (nie wiem czy dopuszcza to publiczna służba zdrowia w Polsce), ale do tego etapu jeszcze nie doszłam.
Plus coś co sobie ubzdurałam, można rzec, zachcianka ciężarnej. W tym jedynym wypadku wolę by mówiono do mnie po angielsku, mam na myśli przy porodzie. Lubię język polski, piszę i więcej mówię po polsku i naprawdę mam do tego szacunek, ale… Choruję na takie widzi-mi-się, które niezmienia się od tych paru miesięcy. Odnoszę wrażenie jakby angielski mógł brzmieć lepiej, gdy nastąpi godzina X. Milszy, łagodniejszy, życzliwszy. Jakoś to mnie uspokaja.
***Odnośnie ostatniego postu o wadze w ciąży, w którym pisałam że usłyszałam że nasza dzidzia jest za mała. Miałam dodatkowe USG, w którym wyszło że wszystko jest w normie. Nasz brzdąc ma wzorcowe wymiary!
A JAKIE WY MACIE WRAŻENIA ODNOŚNIE SŁUŻBY ZDROWIA W WIELKIEJ BRYTANII lub W POLSCE?
Jeżeli zapomniałam o jakimś istotnym aspekcie, możecie mnie uzupełnić – dopiszę!
Pozdrawiam, Angelina 🙂
Hej!
Właśnie jestem na podobnym etapie jak opisywałaś w poście. Mało tego, będę rodzić właśnie w Royal Infirmary w Glasgow.
Cieszę się, że napisałaś ten post. Czuję się „pewniej” bo wiem, że nie jestem jedyna w takiej sytuacji. Właśnie teraz musze zdecydować czy chcę się szczepić czy nie (i mam nie mały mętlik w głowie- każdy mówi co innego).
Pozdrawiam i życzę powodzenia
Ania 😉
Super, przydatne informacje. Warto przeczytać. Pozdrawiam. Mama 8latka i obecnie w 15+5tygodniu ciąży. (Szkocja-Edynburg)